Lodowa Jazda 2002 (Czechy) - Sfabularyzowana opowieść

Ciemno, zimno, warkot skutera - jedziemy na dyżur na Turbacz. Mamy obstawiać zawody psich Zaprzęgów - Mistrzostwa Polski na Średnich Dystanasach. Jedziemy z Grześkiem na nartach, ciągnięci przez Mateusza za skuterem. Nie da się ukryć, że trochę szalejemy - w końcu to pierwszy raz od paru dni kiedy możemy pojeździć - na dole dawno już śniegu nie ma. Skoki z zasp, wyprzedzanie skutera - zabawa na maksa. Nagle coś zacina mi narty i koziołkuję w snieg. Cholerny ból w łapie, w palcu. O do licha! Może się nic nie stało - przecież za dwa tygodnie mam jechać z Andrzejem w czeskie Karkonosze na jedyne w swoim rodzaju zawody psich zaprzęgów - Ledową Jizdę czyli Lodową Jazdę. Tyle czasu przygotowań, kombinowania, miało by pójść na marne? Nie na pewno nic się nie stało!



 Ledowa Jizda to prawdopodobnie jedne z najtrudniejszych zawodów psich zaprzęgów w Europie. Oprócz trudności związanych z górskim terenem - tylko na te jedne zawody psie zaprzęgi wpuszczane są na teren Karkonoskiego Parku Narodowego - każdy zaprzęg oprócz maszera musi ciągnąć (a raczej chwilami podciągać) narciarza. Jak by tego było mało, na sankach wiezie się całość gratów biwakowych na dwa noclegi, karmę dla psów, namiot, siekierę i inne akcesoria "maszerskie". W sumie wypada około 80 kg, a na biwaku można zostawić tylko rozbity i pusty namiot. Etapy dzienne wypadają w granicach 50 - 60 km,a sumy podjazdów to ponad 1000 m.

 O zawodach tych myśleliśmy już od paru lat - dla Andrzeja miały być kolejnym etapem w zaliczaniu zawodów psich zaprzęgów a na pewno dużym krokiem bliżej do LaPireny czy Iditarod. Mnie głownie interesowało, czy jeszcze dam radę - ostatnie zawody ski-alpinistyczne w których brałem udział to rok 1994 a ostatnie z jakim takim sukcesem odbyły się w 1993. Zaczęliśmy treningi już rok temu - niestety Andrzej dostał niesamowitą ofertę - jego sponsor (wtedy tylko jego - na tych zawodach był już nasz) zaproponował mu wyjazd na zawody do USA - kolebki sportu zaprzęgowego. Z USA wrócił z pucharem świata w jednej z klasie. Ale na Ledowej Jizdzie niestety nie byliśmy! W tym roku wszystko zapowiadało się dobrze za wyjątkiem ... śniegu. Do ostatnich dni przed zawodami nie wiedzieliśmy czy się odbędą. Dopiero w niedzielę wieczorem dostaliśmy informację od jednego z organizatorów, że zawody będą, nieco tylko skrócone.



 Czwartek

 Wyruszamy w czwartek rano Andrzejowym volkswagenem busem "doppelkabine". Na pokładzie Andrzej, ja, żona Andrzeja i moja dziewczyna - kobiety mają stanowić grupę wspomagającą. No i najważniejsze osoby: 10 psów rasy-nie-rasy Alaskan Husky. Podróż do Czech przebiega bezproblemowo, celnicy tylko nieco są zdziwieni, że Polacy jadą do nich na zawody psich zaprzęgów. Wczesnym popołudniem docieramy w pobliże lotniska we Vrchlabi gdzie mamy miejsce spotkania. Wszędzie zielono... Według programu to lotnisku miał być nocny prolog... Chyba nosząc sanki na plecach...

Oglądamy zawodników, ja z coraz większym niepokojem zauważam, że tylko ja mam narty turowe. Wszyscy pozostali mają biegówki i to do tego leciutkie, wyczynowe, do kroku łyżwowego. No to pięknie! W domu długo się zastanawialiśmy nad doborem sprzętu, dochodząc do wniosku, że chyba powinno się udać na nartach do ski-alpinizmu. Argumentem było głównie to, że przy zjazdach to będę na pewno śmigał, a w górę damy sobie przecież radę. No nic. Po południu okazuje się, że odwiedzą nas sponsorzy - prawdopodobnie będą z nami przez całe zawody - mieszkając gdzieś na dole.

 Po rozmowie z organizatorami już wiemy, że nie będzie nocnego prologu, a same zawody zaczną się jutro rano gdzieś w górach. Niestety w dolinach nie ma śniegu i to nieco komplikuje organizatorom sprawę. Wieczorem stawiamy się na odprawie -dostajemy mapkę, dwie butelki wody mineralnej i jakieś kanapki i owoce. Żarcie nas na razie nie interesuje skupiamy się na trasie. Trasa wyznaczona jest w niesamowite zawijasy i skoki w górę i w dół. Z mapki wynika, że będą odcinki na których zawodnicy będą jeździć w obie strony. Ciekawe - w Polsce już dawno wszyscy by takie rozwiązanie oprotestowali...

Po wstępnej analizie wynika, że długość etapu będzie wynosiła ok. 48 km a suma podbiegów 1500 metrów. Na całe szczęście są też długie zjazdy a pogoda wskazuje, że mogą być oblodzone - może te narty turowe to nie był taki zły pomysł? Startować ma 19 ekip. Psy w zespołach różne od takich jak nasze Alaskan Husky, przez Siberian Husky po Czeskie psy pasterskie. Generalnie liczą się ogony a nie błękitna krew niektórych ras.

 Wieczorem przyjeżdżają sponsorzy. Dziś będą mieszkać w hotelu a od jutra z naszymi kobietami - będziemy mieć niezłe zaplecze. Przeglądamy sprzęt, chwila pogawędki i idziemy spać - tubylcy poszli na zabawę zer strip-tease'm.




Piątek

 Rano pakujemy sprzęt i jedziemy gdzieś w głęboką karkonoską dolinę na start. Parking z którego startujemy jest na wysokości jakichś 800 m. n.p.m. Tam normalny przy takich okazjach ruch, kłębowisko ludzi, sań, psów - nieustający jazgot. Szpeimy się, wiążemy psy i na start. Startujemy w odstępach 3 minutowych. Trochę nerwów i start. Jak zwykle coś jest od razu nie tak - tym razem to mój kijek: zablokowała się pętelka - nie chce wejść na gips. W końcu wlazło. Ruszyliśmy dość ostro a trasa od razu prowadzi lekko do góry.

 Po drodze na grzbiet mijamy pierwsze zespoły - no to chyba nie jesteśmy tacy najgorsi. Na grzbiecie skrzyżowanie (1130 m.n.p.m) - oznakowania prawie nie ma ale za to na skrzyżowaniach funkcyjni wskazują kierunek. Tak chyba lepiej bo organizatorzy splątali trasę tak, że każde skrzyżowania pokonuje się co najmniej dwa razy w różnych konfiguracjach. Potem kawałek po płaskim i zjazd w dół. Zjazd koszmarny - droga lekko nachylona w bok, zalodzona a cały czas biegnie trawersem. Uparte psy biegną cały czas brzegiem, Andrzej walczy z saniami, ja staram się utrzymać sanie na lince.

 Ciekawe jak sobie tu radzą na biegówkach skoro na nartach zjazdowych są kłopoty. W końcu zjazd się kończy (900 m. n.p.m.) i ruszamy stromym podbiegiem z powrotem na grzbiet. Teraz poprzednie skrzyżowanie przebiegamy prosto kierując się do "Chaty na Rozstajach" (1348 m.n.p.m.). Dość długi ale łagodny podbieg, przy chacie skręt i teraz długi zjazd. Co pewien czas mijamy osady które wystartowały przed nami. Cały czas jedziemy szeroką, przygotowaną trasą pełną ludzi na biegówkach. Droga wije się szerokimi halami, co pewien czas wchodząc w las. Nisko na wysokości 976m n.p.m. skręcamy definitywnie w las, początkowo po płaskim a potem w dół aż do doliny potoku na wysokość 888 m. n.p.m. Potem z początku łagodnymi podbiegami a na koniec ostrzejszymi wracamy na trasę którą biegliśmy w dół.

 Mijamy zespoły skręcające w las i cały odcinek który zjeżdżaliśmy w dół od "Chaty na Rozstajach" pokonujemy w górę. Koszmar. Psy mają już trochę dość a mnie powoli zaczyna dopadać chęć odepchnięcia się czymkolwiek, nawet nosem, żeby tylko było lżej. W życiu tyle nie przejechałem krokiem łyżwowym... Na tym odcinku dogania nas jakaś osada - właściwie to nie dogania - mijają nas tak jak Porsche mija malucha. To Jaroslav Bulva z Sonia Kliakrova na nartach. Miło popatrzec na jego psy - rasa dziwna, ale pracują jak maszyny - podobno to najlepsze psy w Czechach. Dziewczyna na nartach też pomyka, że ho, ho - podobno to wicemistrzyni Europy w jakimś gatunku biegów (nie narciarskich ale jak widać z biegówkami radzi sobie na medal). Kawałek dalej mija nas kolejna czeska załoga - psy chyba gorsze ale facet musiał kiedyś biegać wyczynowo na biegówkach.



 Ledwo żywi dobiegamy do "Chaty na Rozstaju" i wracamy na skrzyżowanie które mijamy już dzisiaj po raz trzeci. Lekki zjeździk, a z mapy wynikało, że od skrzyżowania będzie trawersem. Wynikało... Okazuje się, że to co było na mapie lekkimi podbiegami zaczyna teraz, po ponad połowie trasy, stawać się prawie alpejskimi podejściami. Na domiar złego psy znowu się uparły biec krawędzią drogi. Walka odbywa się pomiędzy czwórką : psy, Andrzej, sanie, oraz ja. Każdy na każdego. Dobrze, że nikt nie nagrywa tekstów jakie wymieniamy z Andrzejem ale w końcu przyjaciół człowiek ma głównie po to by się za dobrze nie poczuć. Po drodze jeden z psów nie wytrzymuje i ląduje w saniach. W końcu koniec trawersu skręt w lewo i lekki podbieg wzdłuż wyciągu a potem w w okolice grupy schronisk. Trochę nad nimi skręt w prawo (1130 m. n.p.m.) w dolinę potoku. Zjeżdżamy aż na wysokość 860 m. n.p.m. Tam osty skręt i stromy podbieg. Niestety tu muszę ściągnąć narty i raczej człapiąc niż biegnąc ruszam do góry.

 Andrzej przemyka koło mnie z psami - ja człapię jakieś 500 m aż zrobi się trochę równiej. Zapinam narty - nie mogę trafić w cholerne dynafity - ruszamy dalej. Jakieś skrzyżowanie szlaków, lasek - i widać "Chatę Cietrzewi"- to tam ma być meta. Lekki zjeździk i wpadamy na metę. Koniec. Z psami kierujemy się w kierunku lasku gdzie mamy rozbić biwak. Na chwilę padamy. Zaczynamy rozbijać biwak gdy podjeżdżają do nas dwa skutery śnieżne z napisem TAXI - to nasi sponsorzy z naszymi kobietami. Piwo. Wiążemy psy rozciągając specjalną linkę w lesie, rozbijamy namiot. Po wodę idziemy do schroniska i gotujemy nasze chińskie zupki. Niestety jeść możemy tylko swoje - natomiast picie i wodę możemy brać ze schroniska.

 Ciekawostką jest fakt, że jeszcze parę lat temu w schronisku zawodnicy mogli pić tylko alkohol ale z powodu uczestnictwa nieletnich ten punkt zniesiono. Idziemy do schroniska posiedzieć i pogadać. Czekamy też na oficjalne zakończenie pierwszego etapu i podanie wyników. Dochodzą nas słuchy, że na tym oblodzonym zjeździe było parę wypadków - między innymi ktoś złamał nogę. Szkoda. Tak nieśmiało kalkulujemy którzy też możemy być. Jeśli nie zajdzie nic nieprzewidzianego to plan chyba wykonamy - ważne jest by ukończyć zawody. Robi się już dość późno - sponsorzy i nasze kobiety wracają na dół a my cierpliwie czekamy na wyniki i odprawę na dzień następny, integrując się w międzyczasie z resztą towarzystwa. W końcu wieszają wyniki. Andrzej nie chce iść - wysyła mnie.

 Czytam listę od dołu i już zaczynam się niepokoić, że nas nie ma, kiedy okazuje się, że zajęliśmy trzecie miejsce. Ale numer! Zaczynam rozumieć dlaczego Czesi zaczynają się na nas dziwnie patrzeć: Polacy (nie mamy tu dobrej opinii w tym sporcie, co innego w skokach), pierwszy raz, narciarz z ręką w gipsie i na nartach turowych - a tu niespodzianka.

 Potem odprawa. Trasa będzie podobna z tym że startujemy początkowo trawersem do naszego ulubionego skrzyżowania, a małą pętlę z tym sławnym zjazdem pokonujemy w odwrotną stronę - ma być bezpieczniej. W bojowych nastrojach wracamy do namiotu a tu szok: psy przegryzły linkę - część leży splątana dwa się pogryzły. Cholera - czy będą w stanie jutro wystartować? W końcu kładziemy się spać.
 W nocy spać się na boku nie bardzo da bo bolą biodra a na plecach nie mogę - chrapię i w końcu doprowadzę Andrzeja do zbrodni. Jakoś zasypiam...




 Sobota

 Rano wstajemy, śniadanko dla nas i psów, pakowanie. Zostawić możemy tylko namiot i łańcuch całą resztę pakujemy na sanki. Psy wydobrzały na tyle, że mogą biec dalej. Startujemy w odwotnej kolejności niż przybiegliśmy na metę tzn. najszybsi startują ostatni. Gnamy znanym już trawersem, nadal walcząc z naszymi upartymi czworonogami, które uparły się zrzucić nas z drogi. Skrzyżowanie - to co wczoraj podbiegaliśmy - przelatujemy w dół. Niebiezpieczny zjazd okazuje się całkiem, całkiem jako podbieg tyle tylko, że długi i daje się we znaki zmęczenie z poprzedniego dnia. Wybiegamy do "Chaty na Rozstajach" i ruszamy na długą pętlę. Po drodze mijamy osady które wystartowały przed nami - ja z niepokojem oglądam się za siebie czy nie widać tych lepszych, co nas muszą w końcu dogonić. W połowie zjazdu faktycznie dopędzają nas ci najlepsi: Jaro z Sonią. Dziś nawet udaje nam się utrzymać przez jakiś czas ich tempo. Niestety w końcu wyrywają do przodu.

 Zaczynamy podbieg i pareset metrów wyżej dogania nas drugi zespół który był za nami. Kiedy nas mijają facet na nartach chyba chce mnie pocieszyć mówiąc, że mam ciężkie narty - mądrala jego cały sprzęt łącznie z butami jest chyba lżejszy od mojej jednej narty... Dobrze, że psy dziś się mają dobrze. Na podbiegu Andrzej nie szczędzi mi słów "zachęty" - nikt kto by nas słyszał nie wpadłby na to, że jesteśmy dobrymi kolegami... Wreszcie z powrotem przy "Chacie na rozstajach" i dalej znaną trasą - trawers, grupa schronisk. Przy skręcie z trawersu moja dziewczyna - robi nam zdjęcia.



 Dalej koło schronisk i w dół. Niestety tak samo jak wczoraj raczej człapię do góry niż biegnę i znów nie mogę się wpiąć w wiązania. Na mecie nasze kobiety robią nam zdjęcia i pomagają odprowadzić psy. Okazuje się, że wyszły dziś na nartach. Dziś mniej rozpakowywania - namiot już stoi ale chińskie zupki te same. Tylko psom jest wszystko jedno one i tak prawie zawsze jedzą tą samą karmę. Idziemy na posiady w schronisku. Wieczorem nasi fani nas opuszczają a my zacieśniamy kontakty z tubylcami. Siedzimy głównie z Jarkiem i jego partnerką. Na odprawie okazuje się, że utrzymaliśmy trzecie miejsce. Do naszego miejsca nic się nie zmieniło - pierwszy zespół Jarka i Soni, za nimi dwóch Czechów: Jiri Vondrak i ten dowcipny narciarz - Jaroslav Sluka.

 Za nami jakieś zmiany, ekipa z szóstego miejsca przesunęła się na czwarte a ci z czwartego na szóste. Na dalszych miejscach też się trochę miesza. Podają trasę na trzeci dzień - ma być istotnie krótsza. Nie będzie krótkiej pętli (tej z niebezpiecznym zjazdem) oraz ze skrzyżowania na początku trawersu jedziemy prosto na metę, która jest w miejscu startu do pierwszego etapu. Wracamy do namiotu razem z partnerką Jarka. Sonia pyta się, czy ja na tych ciężkich nartach to tak specjalnie. Mamroczę coś, że nie, że nie mam innych. Andrzej kiedy mu o tym mówię stwierdza, że powinienem powiedzieć: "chciałem dać Ci szansę!". Rechocząc dochodzimy do namiotu. Tym razem w nocy nic się nie dzieje (poza wyciem setki psów ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić).



Niedziela

 Rano wstajemy i pakujemy się całkowicie nawet śmieci musimy zabrać ze sobą. Dziś, tak samo jak w drugim dniu startujemy w odwróconej kolejności. Ruszamy. Znowu dobrze znany trawers, skrzyżowanie ale tym razem od razu kierujemy się do "Chaty na Rozstajach". Zjazd. Cały czas kogoś po drodze mijamy. Dopiero na podbiegu mija nas Jarek z Sonią a na samym końcu podbiegu dwójka Czechów. Z nimi już mijać będziemy się prawie do mety. Z powrotem jesteśmy przy "Chacie na Rozstajach" - dalej to juz tylko w dół. Gnam ile mogę licząc, że na bardziej płaskich odcinkach Andrzej mnie będzie doganiał.

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie