Pies w przesądach ludowych łączony był najczęściej z zapowiedzią zgonu. Kiedy wył z łbem spuszczonym ku ziemi lub z pyskiem zwróconym ku domostwu, oznaczało to, że niebawem kostucha stanie u drzwi. Można było pokrzyżować jej plany spluwając przez lewe ramię trzy razy albo odwracając leżące przy łóżku pantofle podeszwą do góry. Śmierć zwiastował także czarny pies, który kopał w pobliżu domu. Wykopana dziura symbolizować miała grób, a zgon następował w tydzień od tego momentu. W wierzeniach słowiańskich pies był jedną z form cielesnych przyjmowanych przez wampiry, które przechodziły od niewidzialnej zjawy przez zwierzę domowe do postaci człowieka. Co ciekawe, wampira odstraszało, poza czosnkiem i osikowymi kołkami, także wycie psa. Funkcję ochronną spełniał potomek suki, która nigdy wcześniej nie rodziła albo pies „czterooki”, czyli obdarzony brwiami w innym kolorze niż umaszczenie.
Nie pominięto psów w tradycji świątecznej. W czasie Wielkanocy bito je brzozową witką po łapach, by w ten sposób uchronić przed wścieklizną oraz dawano im kości ze świątecznej szynki. Nieco inny rodzaj profilaktyki stosowali słowianie południowi, którzy w pierwszy poniedziałek Wielkiego Postu znęcali się nad swoimi psami, by ochronić je przed chorobą. Psy były też wyrocznią w sprawach matrymonialnych. Na świętego Andrzeja panny na wydaniu dokarmiały psy smakołykami, a ta od której pierwszej pies wziął jedzenia miała najszybciej znaleźć męża.
Natomiast w wigilię po wieczerzy panny nasłuchiwały, z której strony szczeka pies, gdyż stamtąd właśnie miał nadejść oblubieniec. Do dziś spotkać się można z zupełnie niedorzecznym przekonaniem, że psie sadło jest remedium na liczne dolegliwości. W dawnych czasach ciemny lud używał w leczeniu gruźlicy psiego tłuszczu zmieszanego z mlekiem lub wódką. Gruźlików zawijano też w skórę zdartą z psa.
Czym byłby ludowy folklor bez strasznych opowieści o zjawach pojawiających się tu i ówdzie, gdy wybije północ. Zamki pełne są białych dam, a cmentarze pokutujących dusz. Psy, najczęściej czarne, pokazywały się w miejscach nagłych i tragicznych zgonów albo zakopania skarbu. Nie brak też podań o psach bohaterskich, które życie oddały za swych opiekunów.
Białosuknia (Podlaskie)
Tą niewielką miejscowość na Podlasiu dzieli na pół mała rzeczka, dopływ Biebrzy. Zbudowano nad nią mostek, by łatwiej było się poruszać między brzegami. Niedługo po wojnie, ciemną nocą, przechodził tamtędy jeden z mieszkańców. Nieopodal mostka zauważył sporego czarnego psa. Przestraszył się nie na żarty i chwycił gałąź, by mieć się czym przed bestią obronić. Mimo, że krzyczał i wymachiwał pies ani nawet powieką nie mrugnął. Dopiero gdy przerażony chłop postąpił kilka kroków zwierzę jakby się rozpłynęło bez śladu. Niewiele myśląc przebiegł przez mostek i dopiero po drugiej stronie się odwrócił. Pies wrócił ! Stał chwilę na kładce szczerząc straszliwe zębiska, po czym zniknął pod mostem. Gospodarz puścił się pędem do domu, a następnego dnia opowiedział o wszystkim swojej matce. Staruszka przyjęła informację ze stoickim spokojem, wyjaśniając, że w tejże rzeczułce podczas I wojny znaleziono ciało rosyjskiego żołnierza. Dano znać lokalnym władzom, a kiedy te dotarły nazajutrz, ciała żołnierza już nie było i po dziś dzień nikt nie wie, co się z nim stało.
Mała Słońca (Pomorskie)
Podczas okupacji niemieckiej posiadłość w Małej Słońcy objął we władanie niejaki Kolbe. Razu pewnego pan wysłał parobka do niedalekiego Swarożyna, którym rządził Niemiec-wolnomularz. Tam woźnica nasłuchał się od miejscowych o strasznych rzeczach, jakie dzieją się po zmroku pod murem otaczającym majątek. Miały się tam pojawiać różne zjawy. Kiedy parobek załatwił, co miał do załatwienia i ruszył w drogę powrotną, było już ciemno. Ni stąd ni zowąd opadła go sfora psów. Woźnica chwycił bat i zaczął się opędzać od natarczywej zgrai. Jakież jednak było jego zaskoczenie i przerażenie, gdy zobaczył, że bat przechodzi przez psy na wylot nie czyniąc im żadnej krzywdy. Pogonił więc konie, by jak najszybciej umknąć widziadłom. Zwyczaj masoński nakazywał, by przy zabudowaniach dworskich sadzić trzy lipy. Tak stało się między innymi w Śliwinach koło Tczewa, gdzie jeszcze po wojnie przy drzewach pojawiał się niesamowity czarny pies.
Jordanowo (Kujawsko-Pomorskie)
W czasach, gdy Polska podzielona była zaborami, wieś Jordanowo należała do rodów niemieckich. Ostatni dziedzic, który pozostał tam do końca II wojny, nosił nazwisko Kramer. Chociaż kulał, co dzień obchodził swoje włości, a szczególnie doglądał spichrzy i parku. Okoliczna ludność utrzymywała, że należał do masonerii i w piwnicach pod spichlerzem odprawiał tajemnicze i straszne obrzędy. Gdy wojna dobiegła końca Kramer kazał zasypać piwnice i z całym dobytkiem wyjechał do Niemiec, gdzie w krótkim czasie zmarł. Jego ciało przewieziono do Jordanowa i pochowano na dworskim cmentarzu. Od tego czasu chłopi zaczęli widywać w okolicy psa o trzech nogach, który krążył wokół spichlerzy i po parku, tak jak za życia czynił to Kramer. Wysnuto więc przypuszczenie, że to dziedzic ukazuje się pod postacią psa, by nadal strzec wolnomularskich tajemnic.
Sulmierzyce (Wielkopolskie)
Nieopodal Sulmierzyc w lesie, otoczona czterema świerkami stoi lipa. Wokół niej leżą spore głazy, z których jeden przypomina do złudzenia głowę psa. Jak niesie wieść gminna pies ten należał do córki zamożnego leśniczego, która pokochała dobrego, acz biednego młodzieńca. Oczywiste było, że rodzice panny nigdy nie zgodzą się na jej ślub z biedakiem. Chłopak doszedł do wniosku, że skoro on nie może jej mieć, to nikt nie będzie miał i zabił swoją ukochaną w lesie. Nad miejscem gdzie ją pochował wyrosła rzeczona lipa. Pies, który był świadkiem zbrodni, nie ruszył się spod drzewa i tak zamienił się w kamień i pilnuje swojej pani do dzisiaj.
Myślibórz (Lubuskie)
Zjawę można spotkać też na drodze z Myśliborza do Rościna. Jest to ogromny pies z gorejącymi ślepiami i roztaczający wokół odór siarki. Spotkał go w roku 1870 pewien człowiek, który postanowił ten krótki odcinek przebyć na piechotę. Kiedy był na rozstajach, obejrzał się i zamarł – w ślad za nim podążała ta piekielna bestia. Rzucił się do ucieczki, a pies pobiegł za nim. Gdy się zatrzymał, pies też przystanął. Mężczyzna przyspieszył i szalonym pędem dotarł do Rościna. Skończyło się to dla niego tygodniową rekonwalescencją. Nikt nie wie, dlaczego pies piekielny pojawił się w tym miejscu i czego chciał od nieszczęsnego chłopa.
Sieraków nad Wartą (Lubuskie)
O północy na moście na Osiecznicy spotkać można wielkiego czarnego psa, który nie pozwala ani przejść ani przejechać nikomu. Jeśli ktoś ośmieliłby się mu sprzeciwić, wówczas pies wspina się na tylne łapy i zrzuca takiego zuchwalca do rzeki. Kiedy wybija godzina pierwsza pies spokojnie odchodzi.
Chełmo (Łódzkie)
U podnóża Góry Chełmskiej rozciąga się polanka, gdzie pewna kobiecina zbierająca chrust zobaczyła korytko po brzegi wypełnione złotymi monetami. Nie dane jej było jednak zabrać znaleziska do domu, gdyż dukatów pilnował wielki czarny pies o groźnym spojrzeniu.
W niewielkim jeziorku, czy też jak chcą inne źródła w studni, zlokalizowanym u stóp góry mają się znajdować nieprzebrane bogactwa. O to, by nie dostały się w niepowołane ręce złych i chciwych ludzi dbają zamieszkujące jeziorko duchy, szczególnie zaś wściekły czarny pies.
Gogolin (Opolskie)
Najwyższe wzniesienie w okolicach Gogolina zwie się Szpicą nie bez przyczyny. Na szczycie wznosi się wieża z białego kamienia. Być może jest to pozostałość po zamku, którym władał skąpy, chciwy i do tego rozpustny władca. Gdy pewnego wieczora w zamku trwała huczna uczta przechodził tamtędy strudzony pielgrzym. Zakołatał do zamkowej bramy by poprosić o chleb i schronienie. Jak łatwo się domyślić, został przepędzony. Przeklął więc zamek, a pana w szczególności. Niedługo po jego odejściu piorun uderzył w zamek, który zapadł się pod ziemię. Wkrótce w tym miejscu zaczęła się pojawiać biała dama z nieodłącznym czarnym psem, trzymającym w pysku dwa płonące klucze do zamku. Był to oczywiście przeklęty dziedzic, który nadal błąka się po lesie, a raz do roku może kogoś poprosić o przebaczenie.
Halemba (Śląskie)
Między kopalniami Halemba i Wirek, tam gdzie dziś krajobraz szpeci autostrada, w dawnych czasach stał ceglany dom. Przy nim była studnia, z której wodę czerpali okoliczni mieszkańcy, ale tylko do zmroku. Później nikt nie ośmielał się tam zapuszczać, by nie spotkać się z dziwną zjawą. Był to pies corny jak wongel, z pałającymi ślepiami, który nie wiedzieć czego tam szukał.
Toszek (Śląskie)
Gdy ziemia śląską pełna była gęstych borów, a nie kopalnianych sztolni, na grubego zwierza polowali tam najznamienitsi przedstawiciele arystokracji. Razu pewnego na łowy wybrał się jeden z książąt opolskich, wraz ze swym wiernym psem - Toszkiem. Kiedy już pokot niemały zalegał już polanę, myśliwi udali się na krótki spoczynek. Książę przysiadł w paprociach i zachrapał. Nagle z kniei wypadły na śpiących dwa potężne odyńce. Zerwał się Toszek i rzucił na dziki. Księcia zbudziły odgłosy walki, ale nie zdążył zadziałać, bo ranne dziki uciekły do lasu. Na polanie pozostał tylko poraniony ciężko pies, który skonał na rękach swego pana. Książę długo płakał nad utraconym przyjacielem, a później pochował go w miejscu, gdzie zginął. Na polanie kazał wznieść zamek i osadę, które nazwał Toszkiem.
Zabrze (Śląskie)
Kiedy Zabrze było jeszcze wsią, rządził nim magnat czeski Szambor Oluhomil. Wyrugował wolnych chłopów, czyniąc z nich swoich poddanych, a na miejscu ich chałup wystawił zamek obronny. Jego załoga miała absolutny zakaz przebywania na terenie zamku górnego i gnieździła się w głębokich piwnicach. Ulubieńcem pana Zabrzeskiego, jak kazał na siebie mówić, był wilczur imieniem Stróż. Gdy razu pewnego wróg napadł na zamek, a drużyna nie radziła sobie z odparciem wroga, pies rzucił się na pomoc rycerzom. W szale bitewnym skoczył tak nieszczęśliwie, że ziemia się pod nim zapadła i zginął przysypany. Gdy pan się o tym dowiedział kazał żywcem zamurować wszystkich obrońców za to, że nie dopilnowali psa. Dzisiaj podczas księżycowych nocy można w Parku Hutniczym usłyszeć, a nawet zobaczyć zamurowanych rycerzy i psa Zabrzeskiego.
Ogrodzieniec (Małopolskie)
Na szlaku Orlich Gniazd napotkamy jedne z najpiękniejszych zamkowych ruin, jakie dotrwały do naszych czasów – ruiny zamku w Ogrodzieńcu. Gdy świeci słońce ruiny wyglądają majestatycznie, ale niewinnie. Wszystko zmienia się po zapadnięciu zmroku. W ciemnościach daje się słyszeć brzęk łańcucha, który ciągnie ogromny, czarny jak bezksiężycowa noc, pies. W XVII wieku w posiadanie zamku wszedł imć Stanisław Warszycki. Był to pan zamożny i gospodarny, a do tego ogromny patriota. Zalety zaletami, jednak miał też wady. Dla swoich poddanych był okrutnikiem, a jedną z grot podzamkowych kazał zamienić w tortornię, gdzie z lubością męczył wszystkich, którzy mu się nie spodobali. Takie postępowanie źle się dla niego skończyło – diabły żywcem zawlokły go do piekła. I tak, zamieniony w czarnego psa, do dzisiaj błąka się po swoim zamku.
Kluczkowice (Lubelskie)
Jest w Kluczkowicach góra, na której książę Lubomirski umyślił sobie wybudować myśliwski zameczek. Jak postanowił, tak uczynił i bawił tam często na łowach. Kiedy zmarł, zameczek popadał w coraz większą ruinę, aż pozostały z niego już tylko lochy. Poszła wieść wśród miejscowych, że ukryte są w nich książęce skarby. Problem leżał jednak w tym, że każda wykopana dziura w ciągu nocy zasypywała się sama. Pewien śmiałek zdołał dokopać się do żelaznych drzwi, ale ponieważ zrobiło się ciemno, zostawił robotę, by dokończyć rano. Gdy wrócił o świcie zastał otwór zasypany ziemią. Zaczął więc od nowa. Nagle ukazał mu się duch i zakomunikował, że jeśli na miejscu tym zostanie odprawiona msza, to nic już nie stanie na przeszkodzie w dostaniu się do skarbów. Chłop zamówił mszę u księdza, ale gdy przyjechali na miejsce okazało się, że ministrant nie zabrał kropidła. Duchowny przeżegnał więc lochy ręką. To nie zadowoliło zjawy i następnego dnia wejście znów było zasypane. Co więcej, zaczęła się tam pojawiać biała dama, a później smutny pies, który ruszał drogą w stronę Łazisk i znikał przy kapliczce na drzewie.
Kazimierz Dolny (Lubelskie)
Historie o duchach, które snują się po starym kirkucie i jego okolicach słyszał chyba każdy mieszkaniec Kazimierza Dolnego. Nie powstrzymało to jednak pewnego młodzieńca, który ciemną nocą wracał do domu ulicą wzdłuż cmentarnego muru. W pewnym momencie spostrzegł, że równolegle z nim, drugą stroną ulicy idzie czarne jak smoła psisko z błyszczącymi oczami. Chłopak na wszelki wypadek schylił się, podniósł kamień i rzucił w psa, ten jednak niewiele sobie z tego robił i szedł dalej. Dziarski młokos poczuł się cokolwiek niewyraźnie, ale niespodziewanie pies, tak jak się pojawił, tak zniknął. Chłopak zorientował się, że mija właśnie nawiedzony kirkut i puścił się w te pędy do domu.
Natasza Słomka
z-ca red. naczelnego