Praktycznie każdy właściciel psa w relacjach z nim kieruje się własnymi teoriami i przekonaniami w kwestiach dotyczących jego opieki i wychowania. Można nawet stwierdzić, że istnieje tyle psich teorii, ilu właścicieli. Każdy z nich chciałby mieć jednak takiego psa, który będzie nie tylko zaspokajał jego potrzeby, ale również będzie mu posłuszny, wierny, oddany, przyjacielski. Problem tylko w tym, że nie zawsze wie, jak to osiągnąć. Z odpowiedzią przychodzi wówczas sąsiad, który miał już kilka psów, znajomi, którzy słyszeli o tym i owym, rodzina w której każdy mówi coś innego, a także tematyczne książki, artykuły, fora internetowe, programy telewizyjne itp. Treści zawarte w tych źródłach często są ze sobą tak sprzeczne, że zwłaszcza początkujący „psiarz” jest zupełnie zdezorientowany i sam już nie wie, kogo słuchać. Niniejszy artykuł jest próbą przedstawienia dwóch najbardziej znanych i popularnych koncepcji/teorii w relacjach człowiek-pies, a właściwie stanowi antytezę dla jednej z nich, gdyż zdominowała ona współczesne medium jakim jest internet. Chodzi tu o teorię dominacji jak również o teorie prezentowane przez jej zagorzałych przeciwników.
Przeciwnicy teorii dominacji (nazwijmy ich behawiorystami – choć oni sami, zresztą w sposób nieuprawniony, tak siebie właśnie określają) nie mają nawet nazwy dla swoich teorii, ograniczając się przede wszystkim do krytyki teorii wyżej przedstawionej i na tej krytyce budują swoje kontrargumenty.
Behawioryści twierdzą np., że "teoria dominacji wzięła się ze złej interpretacji typowych wilczych zachowań w sforze". Sami więc odrzucając ją, dokonują własnych interpretacji, które ogłaszają jako te prawdziwe, nowoczesne, jedynie słuszne, oparte na rzetelnej analizie. Swoimi publikacjami przyszywają zwolennikom teorii dominacji/przywództwa cechy, zachowania, które z prawdą i rzeczywistymi faktami mają niewiele wspólnego. Twierdzą też, że wiara w dominację i stado wszystko upraszcza i ułatwia. Nie potrafią zrozumieć, że świat psa jest właśnie prosty i nieskomplikowany, dopóki sam człowiek nie zacznie tego zmieniać swoim własnym, czysto ludzkim rozumowaniem.
Behawiorystom samo pojęcie dominacja kojarzy się z tym, z czym każdemu przeciętnemu człowiekowi skojarzyć się może: przemoc, siła, brak partnerskich relacji, brak zabaw, wykorzystywanie, musztrowanie, wymuszanie, zastraszanie itd. itp. Oczywiście wiemy, że ludzie z takimi tendencjami istnieją i w ten właśnie sposób traktują swoje zwierzęta, ale nie ma to nic wspólnego z metodami zawartymi w teorii dominacji i przewodnictwa. W relacjach z psem "dominacja" jest przede wszystkim ustalaniem norm i reguł, zasad i ograniczeń, które wskazują czworonogom, w sposób najbardziej dla nich czytelny, jakie zachowania są dobre i jakie akceptujemy, a jakie są niewłaściwe i nie znajdują naszej aprobaty. Jest też wyraźną informacją dla psa, kto je ustala. Nie może być tu mowy o jakiejkolwiek przemocy, a jedynie praca oparta na wzajemnym szacunku, zrozumieniu, miłości i akceptacji. Znamy rodziców, którzy swoim dzieciom nie dają jasno wytyczonych granic i zasad, którymi powinny się kierować np. w relacjach z innymi. W imię miłości i błędnie interpretowanej wolności, pozwalają im na wszystko zawsze i wszędzie, nawet jeśli naruszają one swobodę i wolność innych.
Wcześniej czy później tacy rodzice proszą o pomoc np. Supernianię, która rozpoczyna pracę nie tyle z dzieckiem, ile jego opiekunem, chcąc by zmienił przede wszystkim swoje postępowanie, rozpoczynając od wyznaczenia nowych zasad i reguł wzajemnych stosunków. Nie mówi wówczas "nie kochaj", "nie baw się z nim", "zastraszaj" "stosuj siłę". Powie jednak "zmień się" "bądź konsekwentny" "dawaj jasne komunikaty" "kochaj i wymagaj". Dominacja nad psem oznacza więc człowieka konsekwentnego i/bo kochającego, a nie terroryzującego, zniewalającego czy "łamiącego" swojego psa, jak próbują wmawiać przeciwnicy teorii dominacji. Jej zwolennikom często niesłusznie zarzuca się grubiaństwo w relacjach z psem, stosowanie przymusu i siły, brak wrażliwości, miłości, uczuć, terroryzowanie i tłamszenie psa, brutalność i niezrównoważenie. Sugeruje to, że jeśli tacy ludzie są zwolennikami określonej metody, to z pewnością i sama metoda jest z założenia zła, niedorzeczna, a w najlepszym wypadku przestarzała.
W rzeczywistości metoda oparta na dominacji i przewodnictwie nie popiera, a wręcz odrzuca z wielką krytyką powyżej opisane cechy ludzi, którzy z takimi tendencjami nie powinni posiadać jakiegokolwiek zwierzęcia, tym bardziej psa. Człowiek agresywny i gniewny nigdy nie stanie się przewodnikiem, gdyż brak mu kontroli nad sobą i swoim zachowaniem. Nie kontrolując siebie, nie będzie też umiał właściwie kontrolować psa. To, że człowiek taki uznaje teorię dominacji za słuszną, wcale jeszcze nie oznacza, że prawidłowo ją stosuje. Ponadto nie oznacza również potrzebę odrzucenia założeń tej teorii tylko dlatego, że "zły" człowiek twierdzi, iż stosuje metodę opartą na dominacji.
Często można odnieść wrażenie, że behawioryści nie przyjmują do wiadomości, że pies to pies. W ich interpretacji to zwierzę z myślami, emocjami i odczuciami podobnymi do ludzkich, bez istotnych różnic w postrzeganiu otoczenia i języka w jakim należy się z nim komunikować. W potwierdzaniu swoich tez, często używają określeń: najprawdopodobniej, ja uważam, można przypuszczać, tak naprawdę, wynika z tego, ewentualnie, moim zdaniem, z moich obserwacji. Własne sugestie i przypuszczenia zamieniają na fakty, które sami tworzą w analizowanych teoriach. Przy okazji dokonują licznych nadinterpretacji i fałszywych analiz, co wskazuje na całkowite niezrozumienie tego, o co tak naprawdę w tej teorii chodzi.
Behawioryści odrzucają np. założenia stadne, twierdząc, że pies żyjący w warunkach domowych z człowiekiem wygasił w sobie pierwotne instynkty przywództwa, polowań i terytorializmu, że z człowiekiem nie tworzy już stada, gdyż stado mogą tworzyć jedynie osobniki tego samego gatunku. Wszystko to jednak pozostaje tylko w sferze czystej teorii, na której potwierdzenie przytaczają różnorakie badania. W historii możemy znaleźć wiele przypadków, gdzie osobniki jednego gatunku nie tylko przyjęły do swego stada osobnika innego gatunku, ale także troszczyły się o niego, chroniły, karmiły i wychowywały np. wilcze stado, wśród których żył i wychowywał się mały chłopiec lub suka która odkarmiała kocięta czy nawet wiewiórkę, świnia opiekująca się szczeniakami. Choć jest to fikcja literacka, to nawet w powieści Tarzan uwzględniono taką możliwość. Twierdzenie więc, że stado tworzyć mogą tylko osobniki tego samego gatunku, nie zawsze jest potwierdzeniem jej słuszności. Tak jest w relacjach człowiek-pies. Dwa zupełnie inne gatunki, a przecież żyją ze sobą, troszczą się o siebie i chronią w sytuacjach zagrożenia, potrafią okazywać czułość i przywiązanie, wspólnie rewirują tereny (spacery), określają granice zachowań we wzajemnych kontaktach, nawiązują więzi, które trwają nawet po śmierci jednego z nich. Podobnie dzieje się w stadach innych gatunków. Czy ktoś wierzy czy nie, czy ktoś przyjmie prostą rzeczywistość czy też będzie teoriami ją podważał – nie zmieni to faktu, że pies żyjąc z człowiekiem tworzy stado, a stado zawsze tworzy hierarchię, zasady, reguły i ograniczenia, które ustala przywódca.
Najlepiej dla psa, by był to człowiek, a nie sam pies. To ludzie zaprosili psy do swoich domów, to ludzie je udomowili, dali miejsce do spania, jedzenie, wodę i bezpieczeństwo, więc i oni muszą wziąć na siebie trudną czasem odpowiedzialność przewodniczenia w trudnym i dziwnym dla psów "świecie człowieka". Kim bowiem jesteśmy w oczach naszego psa, skoro nie tworzymy z nim stada? Rywalami, zagrożeniem, innym obcym stadem? Jeśli tak, to jak ma przeżyć w tej rzeczywistości, jeśli się z nami nie porozumie? A jeśli się z nami porozumie, to na czyich zasadach i w jakim języku? Idąc tą myślą dalej behawioryści, słusznie zresztą podkreślają, że pies należy do innego gatunku, dokonują jednak przy tym interpretacji zachowań psa, w oparciu o nasz ludzki język, przykłady: pies ciągnie na smyczy, bo spieszy się do celu, gdzie czekają na niego atrakcje, a nie przewodniczy; pies skacze na człowieka, bo się cieszy, że go widzi, a nie ogranicza jego swobodę, by zaznaczyć, że tutaj on kontroluje teren; pies warczy przy misce na właściciela, bo miska jest przecież jego, a nie dlatego, że jako dominujący osobnik nie zezwala innym osobnikom, które uznaje za niższe w hierarchii na zbliżanie się do pokarmu należącego wyłącznie do niego; pies gryzie meble pod nieobecność właścicieli, bo one tam po prostu są i może je sobie pogryźć, a nie dlatego, że może być to objaw lęku przed rozchodzącym się stadem, nad którym stracił kontrolę lub przejaw niespożytkowanej energii, gdyż jedyny jego spacer to wyjście przed dom na smyczy; psy wciąż walczą ze sobą w domu, bo mają małą przestrzeń i są sfrustrowane, a nie dlatego, że walczą o dominację i przewodnictwo w stadzie, które w ich oczach jest słabe.
Innym argumentem przeciwników teorii dominacji w kwestii tworzenia stada jest psia sfora, która oczywiście w ich opinii również nie stanowi stada lecz ewentualnie coś w rodzaju „bandy” (???). Dowodem tej niedorzeczności mają być obserwacje wałęsających się bezpańskich psów. Tak więc w psich „bandach”, od czasu gdy zajęli się ich obserwacją klawiaturowi fachowcy, nie ma przywódcy, każdy robi co chce, panuje totalny chaos, a wszyscy są sobie równi (tu szczerze można się pośmiać).
W związku z tym kilka własnych przykładów: I) Podczas zabawy z Lusią w wodzie, na zupełnie obcym nam terenie, pojawiły się nagle 4 duże psy. Początkowo tylko się przyglądały. Lusia poczuła się trochę niepewnie lecz brak mojej reakcji pozwolił jej znów wrócić do zabawy i też nie zwracała na nich uwagi. Chwilę później dwójka z nich ruszyła na Lusię wchodząc za nią do wody, odsłaniając zęby i groźnie warcząc, szykowały się do ataku, pozostała dwójka sfory stojąc parę metrów dalej obszczekiwała zajście... II) Powrót ze spaceru, na mało uczęszczanej drodze pojawiły się dwa duże psy (samce) – łupkowe umaszczenie, wielkość gdzieś między dobermanem a rottweilerem, silne, masywne i zadbane, jeden z nich posiadał grubą obrożę, prawdopodobnie komuś zginęły lub uciekły. Gdy zobaczyły nas, szybko ruszyły w naszą stronę, bez agresji, szczekania, ale bardzo zdecydowanie i pewnie. Ta ich pewność siebie zdominowała tym razem równie pewną w takich sytuacjach Lusię. Nie czekałem więc na konfrontację między psami, tym bardziej, że ich zachowanie poważnie wystraszyło inne dwie osoby spacerujące w pobliżu... III) Przechodzimy z małą Lucy przez polanę w lesie, gdy nagle ujadając nadbiegły dwa psy, średniej wielkości kundelek oraz pies rasy owczarek kaukaski. Pierwszy głośno ujadał drugi szczerzył zęby i co pewien czas szarżował w naszym kierunku. W pobliżu nie było nikogo... IV) Pomiędzy lasem a zabudowaniami mieszkalnymi, wyskoczyły na nas 3 różnej wielkości psy. Otoczyły nas półkolem, szczerząc zęby i ujadały, co pewien czas próbując rzucić się do nóg, przy których jak przyklejona stała wystraszona Lucy... V) Osiedle mieszkaniowe, „wataha”, „sfora”, „stado”, „banda” (jak kto woli) sześciu psów, dostrzegając spacerującego mnie z psem ruszyła biegiem w naszym kierunku. Niektóre psy szczekały, inne tylko zjeżyły sierść, ale wszystkie gnały prosto na nas...
Podobnych przykładów można by jeszcze podać wiele, ale istotą tych zdarzeń było to, że w żadnym jak dotąd przypadków, ani ja, ani żaden pies nie został nawet draśnięty, a ze wszystkich tych opresji wyszliśmy bez najmniejszego uszczerbku tylko dzięki wiedzy o zachowaniach psów, wynikających z niczego innego jak teorii dominacji, która znalazła swe praktyczne zastosowanie. Wszystkie te historie skończyły się odejściem psów, które zrezygnowały z ataku i jego dalszych konsekwencji.
Interpretując język psa po ludzku nie pomożemy ani sobie ani psu, gdyż nadajemy zupełnie na innych płaszczyznach. Nie możemy wymagać od psów ludzkich zachowań, nauczenia się ludzkiego języka, bo przecież należą do innego gatunku i genetycznie nie są do tego predysponowane. Możemy jednak nauczyć je żyć w naszym świecie i porozumiewać się z nami, ale językiem rozumianym przez psy, nie odbierając im jednocześnie prawa do pierwotnych instynktów gatunku, do którego przecież należą – drapieżnika, psa. Czy naprawdę należy wierzyć w to, że gdyby zabrakło na świecie ludzi, to zgodnie z założeniami behawiorystów, psy nie poradziłyby sobie same bez człowieka, bo przecież wygasły w nich pierwotne instynkty warunkujące ich przetrwanie – polowanie, życie w stadzie, przemierzanie przestrzeni, rozmnażanie, podporządkowanie lub przywództwo? Czy rzeczywiście w zachowaniach psów trudno jest dostrzec ich naturalne pragnienie obcowania z naturą? Czy naprawdę pies jest szczęśliwszy leżąc całymi dniami na kanapie, niż wówczas, gdy wychodzi na spacer? Jako homo sapiens sami przecież dążymy do integracji z naturą – hodujemy rośliny, wyjeżdżamy nad wodę, do lasu, w góry, idziemy na spacer do parku, podglądamy zwierzęta żyjące na wolności, przyjmujemy je pod swój dach, by być właśnie bliżej tego co naturalne i prawdziwe. Skąd więc pomysł, że pies wygasił w sobie tą pierwotną potrzebę życia w zgodzie z naturą, tylko dlatego, że zaczął żyć z człowiekiem w jego domostwie? Skąd też pomysł, że różnice anatomiczne między psem a wilkiem, wykluczają jednocześnie podobieństwo w ich pierwotnych instynktach? Uczłowieczając psy tak naprawdę wyrządzamy im wielką szkodę, gdyż próbujemy odebrać im prawo do bycia psem, a tym samym prawo do obcowania z naturą zgodnie z ich naturalnymi potrzebami, które niezaspokojone tworzą psa niezrównoważonego i nieszczęśliwego.
Próbując udowadniać swoje racje, behawioryści bardzo często też posługują się dość wytartym argumentem "brutalnego powalania psa" i przytrzymania dopóki się nie uspokoi. Rytuał ten znów tłumaczą czysto po ludzku. W zachowaniu ludzi jeśli jeden człowiek przewraca drugiego, to narusza on nie tylko jego nietykalność, ale również godność i wartość jako istoty ludzkiej. Jednak w zachowaniach psów takie postępowanie ma zupełnie inne, a przynajmniej dwa główne powody; zdyscyplinowania i uspokojenia wyłamującego się z hierarchii osobnika, który dezintegruje stado lub wygaszenia w nim zachowań agresywnych, niestabilnych w stosunku do innych członków stada. Behawioryści próbują tłumaczyć, że w zachowaniu tym, jeden osobnik nie jest przewracany przez drugiego, ale respektując siłę i przewagę przeciwnika, sam przewraca się pokazując uległość. Ma to być argument przeciwko celowemu kładzeniu psa przez jego przewodnika.
Bez względu jednak na to, czy przewraca się sam, czy w wyniku reakcji dominującego zachowania drugiego osobnika, nie zmienia to faktu, że leży w pozycji nieruchomej ukazując podporządkowanie do chwili, gdy dominujący osobnik pozwoli mu na dalsze ruchy. Należy tutaj podkreślić, że rytuał ten jest stosowany zarówno przez człowieka jak i same psy zawsze jako ostateczne rozwiązanie, na dodatek tylko w sytuacjach, gdy pies zachowuje się agresywnie w stosunku do innych lub jest tak mocno pobudzony, że nie reaguje na jakiekolwiek gesty i bodźce. Zanim dojdzie do takiej konfrontacji psy wysyłają wcześniej wiele sygnałów, które mają je uspokoić; pisała już o tym Turid Rugaas w swojej książce (Turid Rugaas "Sygnały uspokajające"). Znajomość tych sygnałów ułatwia w wielu przypadkach zapobieganie sytuacjom konfliktowym. Wiemy jednak, że istnieją takie momenty, w których psy potrafią zareagować nagle w sposób agresywny, nieprzewidywalny i nawet sygnały uspokajające drugiego psa nie przeszkodzą mu w ataku. Jeśli ktokolwiek widział walczące ze sobą psy, doskonale wie, że smakołyk, kliker, czy komendy słowne wtedy nie pomogą. Sprawa jest tym bardziej trudna, gdy dodatkowo oba te osobniki są dominujące. Co zaproponują wówczas behawioryści? Teoria dominacji wskazuje na zdecydowaną interwencję przewodnika w sposób wyżej opisany w stosunku do agresora. Zaznaczyć trzeba, że celem tej interwencji jest wyciszenie i uspokojenie takiego czworonoga, a nie poniżenie, czy naruszenie jego "psiej godności". Gdyby tak było powinniśmy również zrezygnować ze smyczy, gdyż ogranicza ona wolność psa, a przez to ranić może jego uczucia.
Pies, kiedy leży będąc unieruchomiony i wyciszony, nie racjonalizuje myśląc: "ale zostałem poniżony, chyba się obrażę". Otrzymuje jedynie pierwotny sygnał, który najlepiej rozumie w swoim języku – języku gestów i zachowań. Doświadczony przewodnik doskonale wie jak, w jakiej sytuacji, w jakim czasie oraz w stosunku do których psów może tak się zachować. Niedoświadczony właściciel z dużym prawdopodobieństwem zrobi to w niewłaściwym momencie i w niewłaściwy sposób. I w tym miejscu należy zgodzić się z behawiorystami, że skutkiem tego może być utrata zaufania do przewodnika, strach przed nim, wycofanie lub nasilenie agresji. Pamiętać jednak należy, że istnieje niezliczona liczba psów, które od początku będąc wychowywane w oparciu o zasady dominacji/przewodnictwa, poznały swoje miejsce w stadzie i nigdy nie musiały być w ten sposób potraktowane. Te natomiast, którym od urodzenia dawano sygnały (świadomie lub nieświadomie), by to one przewodniczyły w "ludzkim stadzie", stawały się niezrównoważone, nieprzewidywalne, agresywne lub lękliwe, nadpobudliwe, nieposłuszne, do których człowiek nie mógł mieć zaufania.
Behawioryści odrzucają teorię dominacji i przewodnictwa, często powołując się na argument, że wynika ona jedynie z badań przeprowadzonych na zwierzętach obserwowanych w sztucznym środowisku (w niewoli). Choć nie jest to prawdą, bo wiele obserwacji i badań (jeśli nie większość) przeprowadzono w warunkach naturalnych wilków i psów żyjących w dzikich stadach, spróbujmy pójść za tym argumentem. Jeśli teoria dominacji może być jeszcze uzasadniona dla psów żyjących w środowisku dla nich nienaturalnym, ale nie jest prawdziwa i wiarygodna, gdy obserwujemy dzikie stada na wolności, to w jakich warunkach żyją nasze udomowione psy? Naturalnych, czy sztucznych? Jeśli nie odrzucimy tezy, że pies w wyniku udomawiania go przez wiele lat, wygasił w sobie pierwotne instynkty przetrwania, przywództwa, rozmnażania, terytorializmu to należy uznać mieszkanie w bloku za jego środowisko naturalne, w którym żyje i funkcjonuje jak każdy człowiek. Czy samo już takie stwierdzenie nie brzmi śmiesznie? Z kolei jeśli mieszkanie jest środowiskiem sztucznym dla psa, to czyż nie należy uznać teorii dominacji i przywództwa za słuszną skoro sprawdzała się ona tylko w takich właśnie warunkach?
Przeciwnicy teorii dominacji/przywództwa twierdzą, że pies ponieważ żyjąc z człowiekiem nie tworzy już stada, nie tworzy też hierarchii. Pokazywanie mu zatem, kto jest przywódcą staje się w opinii behawiorystów bezzasadne i bezsensowne. Człowiek (też jako gatunek) wszędzie, gdzie żyje z innymi tworzy określoną hierarchię (prezes, dyrektor, kierownik, instruktor, menadżer, "głowa rodziny"); ssaki morskie (np. delfiny, orki, słonie morskie) mają hierarchię; żubry, lwy, jelenie, hieny, wilki, niedźwiedzie, kozy, bawoły itd. mają hierarchię; nawet owady (np. pszczoły, mrówki) tworzą zhierarchizowane społeczności, ale pies już nie (???). Otóż przywódca stojący na szczycie hierarchii nie jest po to, by rządzić i oddawać mu hołd, by karcił i zabijał członków stada, ale dlatego, że jest on gwarantem przetrwania stada, chroni je przed niebezpieczeństwami, wprowadza rytm, nie pozwala krzywdzić najsłabszych, zapewnia pożywienie, daje poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Sami przecież czujemy się bezpiecznie, gdy znajdujemy się w towarzystwie człowieka, który jest pewny siebie i potrafi kontrolować nawet trudne sytuacje. Spada z nas wówczas brzemię odpowiedzialności, bo dźwiga ją ten, który w swoim działaniu i decyzjach przewodniczy innym. Nie ma więc powodów twierdzić, że jedynie pies tego nie potrzebuje, bo jest jakimś wyjątkowo innym gatunkiem. Brzemię odpowiedzialności za stado możemy zdjąć z naszego psa tylko wówczas, gdy sami staniemy się przewodnikami. W przeciwnym razie przewodnictwo przejmie pies, a ponieważ nie rozumie on świata ludzi i nie potrafi tego robić w ludzkim języku, robi to w swoim własnym, który źle interpretowany przez człowieka tworzy napięcia i różnorakie problemy zarówno dla psa jak i jego właściciela.
Oczywiście ludzie, którzy traktują swoje psy jak własne dzieci, z tą "drobną" różnicą, że mają cztery łapy i są pokryte sierścią, nigdy nie będą w stanie przyjąć zasad związanych z dominacją i byciem przewodnikiem. Nigdy też nie przyjmą do wiadomości, że za określone zachowania psa zawsze odpowiada właściciel, a nie pies. Tacy ludzie chętnie przyjmują teorie behawiorystów, którzy odpowiedzialność za zachowanie psa przerzucają na samego psa lub czynniki zewnętrzne i okoliczności, prawie zawsze pomijając odpowiedzialność właściciela. Tymczasem zwolennicy teorii dominacji muszą pracować przede wszystkim nad swoim zachowaniem chcąc wpływać na zachowanie czworonoga. Efektem różnicy w takim podejściu będzie dla pierwszej grupy w wielu trudnych, psich przypadkach faszerowanie psa lekarstwami o działaniu uspokajającym bądź psychotropowym albo sugerowanie kastracji lub sterylizacji, jako antidotum na zmiany w zachowaniu, jak również odsyłanie na długie terapie do innego "specjalisty" behawiorysty, który swoje usługi zawsze ceni wysoko. W sytuacjach tzw. "beznadziejnych" proponują trzymanie psa w klatce, oddanie lub uśpienie. Tymczasem dla drugiej grupy ludzi przewidziana jest przede wszystkim praca nad własnym postępowaniem w relacjach z psem, a więc zmiany we własnym zachowaniu, które dla większości ludzi mogą okazać się wręcz niemożliwe lub ich po prostu przerastają. Skłonni są więc wtedy szukać winy w samym psie, niż dostrzegać własne słabości, niekonsekwencję, brak wysiłku, samodyscypliny, samokontroli itd. czyli czegoś, co również dostrzega pies.
Behawioryści zarzucają teorii dominacji, że "brak w niej miejsca na spontaniczność i zabawę z psem". Twierdzą też, iż właściciel taki musi być stale czujny i uważny, bo w każdym zachowaniu psa próbuje wychwycić chęć przejęcia przywództwa. Jest to kolejna nadinterpretacja. Jedynym argumentem, jaki wszędzie przytaczają na potwierdzenie tej niedorzecznej tezy jest to, że zwolennicy dominacji "nie bawią się ze swoimi psami w zabawy określane jako dominacyjne np. w przeciąganie". Rzekomo ma to wynikać z obawy przed wyzwalaną w psie agresją oraz jego zwycięstwem w przeciąganiu, które traktowane będzie jako przejmowanie roli przewodnika. Trudno doprawdy odgadnąć skąd w behawiorystach tak jednostronne pomysły i przekonanie. Można odnieść wrażenie, że słyszeli oni o teorii dominacji jedynie od osób już wcześniej tu scharakteryzowanych – niedojrzałych i niezrównoważonych właścicieli czworonogów. Owszem, zabawa w przeciąganie nigdy nie była wskazana, ale przede wszystkim w stosunku do młodych psów, które znajdują się jeszcze w okresie wymiany zębów, by nie dopuścić do deformacji zgryzu. Ponadto, ta sama zabawa u różnych psów może wywoływać różne skojarzenia np. jeden pies potraktuje przeciąganie jako przyjemną rozrywkę, drugi natomiast jako formę rywalizacji z właścicielem, a jeszcze inny nie będzie nią wcale zainteresowany. Jeśli więc zachęcimy do takiej zabawy wesołego labradora, wówczas najczęściej będzie to dla niego świetna forma rozładowania energii, jeśli jednak zaczniemy przeciągać się z pit bullem czy dobermanem przejawiającym tendencje dominacyjne, wtedy może on (choć nie musi) potraktować ten rodzaj aktywności jako formę rywalizacji i próbę sił. Tak więc, jeżeli dobrze znamy swojego psa i nie dostrzegamy po takiej zabawie niepokojących objawów typu warczenie i szczerzenie zębów przy próbie odebrania przechwyconej zabawki, czy też podgryzania rąk kiedy sami ją odebraliśmy, wówczas nic nie stoi na przeszkodzie, by ten rodzaj aktywności stosować w zabawie ze swoim psem. Nikt rozsądny nie powinien jednak doradzać zabawy w przeciąganie, jeśli pies ma tendencje do agresji i jest nieprzewidywalny w stosunku do właściciela lub innych ludzi czy zwierząt.
Kolejnym zarzutem, jaki stawia się teorii przewodnictwa i dominacji jest to, iż dawno już stała się ona przestarzała i nieaktualna, co wywołuje, zwłaszcza u ludzi rozpoczynających swoją przygodę z psem, naturalną niechęć. Na kursach z behawioryzmu zwierząt, które w Polsce i za granicą nie należą do najtańszych, już na wstępie uczy się młodych adeptów odrzucenia teorii dominacji i przewodnictwa. Powielają oni potem "nowoczesne koncepcje" w pracy z ludźmi i ich psami, nawet jeśli okazują się one zupełnie nieskuteczne, a często wręcz szkodliwe. W jednej z recenzji książki Barego Eatona "Dominacja u psów, prawda czy mit", która podważa zasadność teorii dominacji, możemy przeczytać: "Najskuteczniej uczymy się poprzez kwestionowanie starych teorii. Ta książka bez wątpienia to robi". Kwestionowanie zatem tego co "stare" stawać się ma słuszną podstawą wszystkich twierdzeń, które z tego wynikną, a jednocześnie stanowić przepustkę dla nowo tworzonych koncepcji. Jest to chyba najlepsza opinia o behawiorystach jaką mogli sobie wystawić. Filozofowanie, rozważania i snucie odkrywczych teorii niewątpliwie należy pozostawić im samym. W tych kwestiach zawsze pozostaną daleko lepsi od praktyków (takich jak np. Jan Fannell, Cesar Millan), którzy swoją pracę z psem opierają przede wszystkim na zdroworozsądkowym przyjęciu faktu, że pies jest psem, zwierzęciem stadnym, reagującym instynktownie, który nie myśli i nie czuje kategoriami ludzkimi (jak większość właścicieli by chciała), że ma naturalne, pierwotne potrzeby przemierzania przestrzeni, poszukiwania, walki o przetrwanie, posiadania swojego terytorium, bycia przy przewodniku lub bycia przewodnikiem. Skoro tak jest, należy te potrzeby zaspokajać, a nie oczekiwać od psa zaspokajania jedynie ludzkich, często wygórowanych, egoistycznych i nie realnych do spełnienia przez psa pragnień, które są dla niego nienaturalne i niezrozumiałe. To właśnie będzie przejawem braku prawdziwej miłości do psa, "łamaniem" jego natury i niehumanitarnym traktowaniem.
W teorii dominacji nie szuka się bliźniaczych podobieństw psa do wilka, mające udowodnić, że udomowiony pies to w rzeczywistości wilk w psiej skórze – co stale próbują wmawiać przeciwnicy teorii dominacji. Teoria ta tłumaczy jedynie wiele z psich zachowań, którym współcześnie próbuje się doklejać różne, często absurdalne, wręcz śmieszne teorie. Udomowiony pies posiada wiele cech bardzo odmiennych od wilka, co jeszcze wcale nie oznacza, że wyzbył się zupełnie pierwotnych instynktów, które często determinują jego zachowania. Można wygasić w psie wiele z jego pierwotnych zachowań, ale z pewnością dadzą one o sobie znać jeśli tylko zmienią się czynniki, które na to wpływają; środowisko, otoczenie, inne osobniki, czy w końcu sam przewodnik.
Jeżeli więc ktoś, kto hoduje kwiatki czy króliki, zasiada przed komputerem chcąc zaistnieć jako fachowiec od psich zachowań, naraża tych, którzy rzeczywiście poszukują wiarygodnych źródeł informacji i rzetelnej wiedzy na zagubienie i jeszcze głębszą dezorientację. Na psich forach rzadko wypowiadają się praktycy pracujący więcej niż z jednym psem. Najczęściej są to ludzie przypadkowi „nowomyśliciele/filozofowie”, którzy różnym teoriom próbują nadać nowy ton – ich własny, ich autorstwa, innowacyjny, głośny, zauważalny i komercyjny. Rozkładają psa - jak żabę - na czynniki pierwsze, rozprawiają całymi megabajtami stron jaka filozofia jest dobra a jaka niedobra dla psa, silą się na „psich specjalistów”, krytykują doświadczonych praktyków, którzy przede wszystkim bezpośrednio pracują z psami, a nie jedynie obserwują je na zdjęciach i filmikach you tube, dokonując nadinterpretacji. Tacy psi teoretycy, kiedy kończą się im argumenty, wyśmiewają innych lub dumają wysysając z palca kolejne niedorzeczności.
Pokaż mi więc swojego psa, a ja powiem coś o Twojej teorii – tak można byłoby zakończyć filozofowanie o psich zachowaniach.
W powyższych rozważaniach nie chodzi o totalną krytykę teorii prezentowanych przez behawiorystów, choć oni sami nie przyjmują argumentów innych niż ich własne. Zamiast jednak akcentować jedynie swoje poglądy i całkowicie odrzucać wszystkie inne, może lepiej byłoby odnaleźć kompromis na płaszczyźnie dialogu i analizy punktów wspólnych, które przecież każda teoria posiada. Wymaga to jednak wyjścia poza sztywny schemat przekonań i otwarcia się na inne koncepcje. W przypadku metod opartych na dominacji i przewodnictwie koncepcje te nie tylko są teoretyczne, ale przede wszystkim praktyczne, oparte na obserwacjach i realizowane w bezpośredniej pracy z psem w różnych trudnościach, które przejawiał.
Przeciwnicy opisanej tu teorii dominacji często sami wykazują wiele nieścisłości we własnym podejściu do powyższych zagadnień. Sprzeciwiają się samej teorii jednak w realiach życia (świadomie lub nieświadomie), wiele z niej stosują w bezpośrednim zachowaniu i postępowaniu wobec psów. Uważny obserwator zauważy to wielokrotnie bez większego trudu. Taką niekonsekwencję poznawczą próbują tłumaczyć znów czysto teoretycznie na zasadzie; „robię tak, ale naprawdę tak nie robię”. Np. nie ma stada i hierarchii, ale staram się być przewodnikiem (???); pies wygasił pierwotne instynkty, ale działa instynktownie (instynktownie do czego?); tłumaczymy ludziom co mają poprawić - ale to przecież psa, a nie człowieka faszeruje się lekami lub zamyka przy prawie każdym problemie w klatce; jesteśmy tacy spontaniczni w relacjach z psami, ale szkolimy je z posłuszeństwa - wobec kogo? partnera czy przewodnika? Jeśli na zasadach partnerskich to pies i człowiek powinni być we wszystkim równi: w swobodzie poruszania się w przestrzeni (bez smyczowych ograniczeń), w jedzeniu wszędzie, zawsze, wszystkiego i o każdej porze, w rozmnażaniu, w różnorakich zachciankach, a więc nie wskazywaniu co wolno mu robić a czego nie, bo to jest domeną przewodnika.
Behawioryści z pewnością będą potrafili nauczyć psa chodzić przy nodze, siadać, warować, przychodzić na zawołanie, nie szczekać, szczekać, wykonywać sztuczki. Psów, które się tym zabiegom poddają jest zdecydowanie więcej. Jednak już znacznie gorzej wypadają ich statystyki, gdy mają do czynienia np. z psem agresywnym, który (bez względu na wielkość) stał się niebezpieczny i przejął całkowitą kontrolę w najbliższym swoim otoczeniu. Wówczas ich „partnerskie metody” nie tylko okazują się nieskuteczne, ale wręcz zabójcze, bo najczęściej tylko pogłębiają ten stan i wprowadzają właścicieli w jeszcze większe kłopoty. W takich przypadkach kończą swą pracę receptami typu: klatka, farmakologia, zabiegi, uśpienie (rzadziej, ale jednak recepta), niekończące się „szkolenia”, oddanie.
Właściwie interpretowana i realizowana teoria dominacji pozwala odnaleźć się psu w świecie człowieka i we wzajemnej przyjaźni cieszyć się z faktu współistnienia. W takim obszarze pies może żyć z nami w poczuciu bezpieczeństwa dzięki zaspokajaniu wielu jego potrzeb: miłości, konsekwencji, ćwiczeń, zabaw... Teorie behawiorystów z pewnością pięknie brzmią i wywołują zachwyty, ale bardziej pasują do pracy z dziećmi niż czworonogami. Obie strony łączy jednak wspólna cecha: psia pasja. Skoro istnieje więc wspólny fundament, to może istnieją też drogi, na których razem można się spotkać ze swoimi psami, by pospacerować po ścieżkach różnych teorii.
Każdy odpowiedzialny właściciel powinien poświęcić czas na zapoznanie się i przeanalizowanie kwestii związanych z wychowaniem psa, zawartych w wielu różnych sposobach, metodach, technikach oddziaływań. Bez względu na to, co wybierze, jeśli czyni to w sposób świadomy (nie przypadkowy), z myślą nie tylko o swoich potrzebach, ale i swojego czworonoga, jeśli weryfikuje stosowane metody z uzyskiwanymi efektami i jest otwarty na inne możliwości, z pewnością ma szansę stać się najlepszym przewodnikiem dla swojego psa. W każdym innym przypadku, nawet jeśli pies potrafi wykonywać sztuczki czy trudną pracę, będzie to tylko złudzenie przewodnictwa opartego na przekonaniu, że pies jest szczęśliwy, ale tylko dlatego, że tak uważa jego właściciel.
To my potrzebujemy psów, a nie one nas. Pozwalając im być psami, przybliżamy się nie tylko do nich samych, ale i natury, która czyni nas i nasze psy szczęśliwszymi i spełnionymi we wzajemnej przyjaźni.
Jacek Dąbrowski
WWW.lusyja.pl