Problemy z kundelkiem - Nieufny Bari

Od około pół roku mamy w domu przygarniętego ze schroniska średniej wielkości kundelka, który jest uroczym i bardzo przywiązanym do nas zwierzakiem nie sprawiającym większych kłopotów. Niestety nasz Bari ma jedną wadę, która jest dla nas bardzo uciążliwa - nie możemy nawet na krótki czas zostawić go samego w domu, ponieważ niszczy różne przedmioty - dywan, poduszki, obicia mebli czy koc. Ponieważ obydwoje jesteśmy emerytami, staramy się tak organizować nasze zajęcia, aby Bari nie musiał zostawać sam, jednak czasem musimy wybrać się gdzieś razem. Jeśli się to zdarzy w domu zastajemy pobojowisko doprowadzające nas do rozpaczy. Próbowaliśmy karać psa, przywiązywać na krótki czas naszej nieobecności do kaloryfera, jednak widzimy, że po pierwsze to nie pomaga, bo problem narasta, a po drugie dochodzimy do wniosku, że pies nie niszczy mieszkania złośliwie - naprawdę boi się być sam i bardzo cierpi...

Bari, tak jak to opisali w telefonicznej rozmowie jego opiekunowie, był miłym, choć bardzo onieśmielonym moją obecnością psiakiem. Choć dał się pogłaskać, sam nie podejmował prób nawiązania kontaktu z obcym i przez cały czas mojej wizyty siedział przyklejony do nóg swojej pani domagając się uwagi i pieszczot. Okazało się, że to nie ja byłem główną przyczyną szukania oparcia w opiekunce, bowiem Bari stale jak cień podążał za którymś z domowników (najczęściej za panią) i nie pozwalał nawet na moment zostawić się za zamkniętymi drzwiami. Także podczas korzystania z łazienki starsi Państwo mieli Bariego przy sobie.

W ciągu ostatnich miesięcy zdarzyło się kilkakrotnie, że opiekunowie musieli zostawić psa samego w domu, za każdym razem nie dłużej niż na dwie godziny. Po powrocie zastawali krajobraz dość poważnych zniszczeń - obgryzioną futrynę wejściowych drzwi, rozszarpane poduszki, dywan i obicia mebli. Nie pomagało krzyczenie, symboliczne klapsy wymierzane gazetą, także przywiązywanie psa do wspomnianego kaloryfera, bo za każdym razem przegryzał smycz lub szarpiąc urywał karabinek. Kiedy tylko szykowali się do wyjścia pies zachowywał się nerwowo, dyszał, biegał, skomlił - widać było, że bardzo się boi.

Nieustanna obecność i domaganie się fizycznego kontaktu było także uciążliwe, a krzyczenie i odganianie psa, choć na krótko przynosiło efekt, bo Bari chował się za fotel, sprawiało, że pies jeszcze bardziej szukał oparcia w swoich opiekunach. Ci z kolei mieli wrażenie, że problem z zachowaniem pupila z miesiąca na miesiąc staje się coraz poważniejszy.

Bari był około półtorarocznym psem. O jego przeszłości niewiele było wiadomo, poza tym, że obecny dom był trzecim, do którego trafił. Opiekunowie podejrzewali, że w poprzednich domach zachowywał się podobnie i być może dlatego jak bumerang trafiał na powrót do schroniska dla zwierząt. Na spacerach nie sprawiał większych trudności, poza tym, że unikał dużych psów, których wyraźnie się obawiał. Był też zdrowy, co potwierdzał lekarz weterynarii, do którego pies był wożony regularnie na szczepienia.

Opiekunowie Bariego zdawali sobie sprawę, że podstawowym problemem ich pupila był lęk przed utratą kontaktu z nimi. Określając precyzyjniej problem, można powiedzieć, że Bari, z jakichś powodów, które najprawdopodobniej wyjaśniłaby historia jego życia, nie miał zaufania do otoczenia, a jedyną strategią dającą mu poczucie bezpieczeństwa, był ciągły, fizyczny kontakt ze znanymi mu istotami, w tym wypadku ludźmi (choć można przypuszczać, że towarzystwo psiego przyjaciela mogłoby podobnie redukować lęk). Sytuacja pozostawienia w oddzieleniu od opiekunów była sytuacją utraty poczucia bezpieczeństwa i silnego stresu, który znajdował ujście w rozszarpywaniu i gryzieniu przedmiotów.

Aby pomóc Bariemu, trzeba było odpowiedzieć dwa ważne pytania - jak stopniowo, bez naruszania zaufania do ludzi, osłabić relację nadmiernej zależności psa od opiekunów i jak nauczyć psa radzić sobie w sytuacji braku bezpośredniego kontaktu z nimi.

Nie było w tym wypadku mowy o krótkich, nawet kilkuminutowych treningach separacyjnych (wiadomo już, że przyniosłyby więcej szkody, niż pożytku) i należało zacząć od czegoś łatwiejszego, mianowicie krótkich sesjach odmowy uwagi i kontaktu ze strony opiekunów. Pies powinien otrzymać jasny sygnał początku i końca czasu, w którym domaganie się uwagi nie przynosi żadnych korzyści. Wspólnie z opiekunami wymyśliliśmy, że takim sygnałem może być powieszenie na drzwiach dużej, szmacianej lalki, z której wyrosła niedawno ich wnuczka. Lalka stała się sygnałem braku nagradzającego kontaktu, początkowo na około minutę, następnie na coraz dłuższy czas.

Opiekunowie mieli za zadanie ignorować wszelkie zachowania psa, zajmując się swoimi sprawami, także chodząc po pokoju i następnie całym mieszkaniu. Jednocześnie Bari dostawał coś do gryzienia - bawełniany sznur lub kauczukowego Konga ze smakołykami. Gryzienie to naturalny psi sposób rozładowania napięcia wynikającego ze stresu, choćby takiego, który spowodowany jest nudą. Można je porównać do gier komputerowych czy łamigłówek, którymi my ludzie zajmujemy się w wolnym czasie dla przyjemności.

Nie chodzi tu wyłącznie o zabicie czasu. Pies gryząc koncentruje się w pewien sposób na "rozwiązaniu problemu" aktywując procesy korowe i hamując niepotrzebne w wypadku Bariego emocje. Gryzienie wzmaga ponadto produkcję serotoniny, działającego antydepresyjnie przez poprawę samopoczucia hormonu. W terapii zachowania stosuje się także leki, których działanie polega na zwiększeniu poziomu wspomnianej serotoniny w organizmie, jednak zwrócenie się do lekarza weterynarii o przepisanie odpowiedniego preparatu, opiekunowie Bariego potraktowali jako ostateczność, a według mojej oceny istniała szansa zmiany emocji i zachowania psa bez użycia leków.

Tak więc gryzienie przedmiotów, będące najpoważniejszym problemem Bariego można i trzeba było wykorzystać w działaniach terapeutycznych. Często bowiem naturalne, odziedziczone po przodkach skłonności i zachowania zwierząt takie jak pogoń za poruszającym się obiektem, aportowanie czy gryzienie, stanowiące dla ich opiekunów problem, udaje się wykorzystać w sposób nie sprawiający nikomu kłopotu, do poprawy samopoczucia i modyfikacji zachowania. Natomiast ich tłumienie prawie zawsze pogarsza problem.

Po tygodniu pracy Bari nauczył się zajmować sobą i gryzakami nawet przez kilkanaście minut i przyszedł czas na wdrożenie innych elementów programu modyfikacji jego zachowania. Opiekunowie mieli teraz za zadanie zamykać drzwi łazienki i kuchni na krótki czas przebywania w tych pomieszczeniach, bez zwracania uwagi na zachowanie psa. Jednocześnie przystąpiono do odczulania reakcji psa na sygnały opuszczania mieszkania przez domowników. Mieli oni zachowywać się tak, jakby szykowali się do wyjścia - brać klucze, zakładać płaszcze i buty - jednak bez wychodzenia z domu, cały czas, rzecz jasna ignorując zachowanie Bariego. Bari dostał też swoje legowisko oraz kilka dodatkowych zabawek do żucia, bo do tej pory nie miał swojego miejsca przebywając stale tam, gdzie jego opiekunowie.

Krok po kroku czas spędzony zajmowaniu się sobą i gryzieniu przeznaczonych do tego przedmiotów stawał się coraz dłuższy. Bari stał się spokojniejszy, zdarzało się, że spał kiedy jego opiekunowie wychodzili z pokoju. Bez niepokoju akceptował pozorowane wychodzenie z mieszkania, także otwieranie i zamykanie drzwi wyjściowych.

Po około 2 miesiącach od początku terapii opiekunowie mogli wyjść spokojnie z domu na kilkanaście minut zachowując rytuał wieszania lalki i zostawiania psu czegoś do gryzienia (w czasie ich obecności pies nie miał dostępu do szczególnie smakowitych gryzaków). Wieszanie lalki przestało być w międzyczasie sygnałem braku jakichkolwiek nagród ze strony opiekunów, a stało się zapowiedzią miłego gryzienia wypełnionego pasztetem Konga.

Obecnie po ponad pół roku pracy nie ma problemu z zostawianiem Bariego nawet na trzy godziny i prawdopodobnie na dłużej, choć opiekunowie nie mają takiej potrzeby. Równie ważne, choć mniej spektakularne, jest to, że Bari stał się zdecydowanie spokojniejszym, mającym większe zaufanie do otoczenia, psem. Ufniej traktuje obcych i nieznane mu wcześniej sytuacje, nie szukając nerwowo oparcia u opiekunów. Ci z kolei, nie mając powodów do irytacji, dają psu o wiele więcej pozytywnego i spokojnego kontaktu, oczywiście wtedy, kiedy jest na to czas.

Andrzej Kłosiński - psycholog, behawiorysta - specjalista terapii zachowania zwierząt towarzyszących DipCABT(Coape)NOCN www.amichien.pl

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie