O tym, że czarny amstaff zaatakował swoich opiekunów, donosiły w ubiegłym tygodniu wszystkie media. Nie wszystkie podały okoliczności zdarzenia. A szkoda, bo po raz kolejny okazało się, że nie każdy nadaje się na właściciela psa bojowego, który ma większe szczęki niż jamnik.
Mieszkańcy Bałut przygarnęli błąkającego się po ulicach, wychudzonego amstaffa. W chwili, gdy pies ugryzł w rękę swoją nową opiekunkę i jej znajomego, był uwiązany na smyczy przymocowanej do ściany. Policjanci, którzy zostali wezwani na miejsce, ustalili, że w mieszkaniu odbywała się akurat impreza, co zresztą zdarzało się tam dość regularnie. Kobieta chciała ponoć pogłaskać psa, a wtedy ugryzł ją w rękę. Inny uczestnik imprezy przyznał, że chciał uderzyć zwierzę, bo głośno szczekało. Nie zdążył, bo pies poszarpał mu rękę. Policjanci, którzy przybyli do mieszkania, stwierdzili, że wszyscy biesiadnicy są zbyt pijani, by mogli złożyć zeznania. Później też nie pofatygowali się na komisariat.
Zdaniem łodzianina Janusza Rurarza, przewodniczącego głównej komisji szkolenia Związku Kynologicznego w Polsce, który zajmuje się szkoleniem psów od 40 lat, właściciele psa popełnili wszystkie możliwe błędy. Przygarnęli zwierzę, o którym nic nie wiedzieli. Nie wiedzieli, jak pies był wcześniej traktowany. Poza tym każdy pies bardzo źle znosi zapach alkoholu i pijanych ludzi. Taki człowiek w odbiorze psa porusza się w sposób dziwny i nieskoordynowany. Dlatego zwierzę nie wie, jakie ma zamiary i się broni. – Pies był w obcym środowisku, przywiązany do ściany, samotny i zagubiony – tłumaczy Janusz Rurarz. A już chęć uderzenia psa nie wymaga według fachowca komentarza. – Czy ktoś podchodzi od tyłu do konia? – pyta Rurarz. – Nie, bo każde dziecko wie, że koń może kopnąć. Więc dlaczego dziwią się, że pies w takiej sytuacji też się broni?
Co trzeba wiedzieć Hodowca rottweilerów i amstaffów Zbigniew Rogaczewski, który od 25 lat tresuje psy, przypuszcza, że amstaff z Bałut musiał być przez poprzednich właścicieli wiązany i kojarzyło mu się to z czymś nieprzyjemnym. Podczas imprezy w mieszkaniu nowych opiekunów było pewnie głośno, nawet nie dlatego, że byli do siebie agresywnie nastawieni. Pies nie wiedział jeszcze, kto jest dobry, a kto zły, kto jest panem, a kto nie. By niepewny, a obecność pijanych osób wywołała poczucie zagrożenia. Efekt był bardzo łatwy do przewidzenia. Oczywiście dla kogoś, kto ma podstawową wiedzę o zwierzątach. A warto, by taką wiedzą miał każdy, kto decyduje się na posiadanie dużego i silnego psa.
Jak nie dopuścić, by nieodpowiedni ludzie nie trzymali psa zaliczonego do ras „niebezpiecznych”? Zdaniem Rogaczewskiego, całkowity zakaz hodowli i posiadania takich psów, nie ma sensu. Amstaffy i rottweilery to mądre psy, świata niewidzące poza swoim panem, właściwie poprowadzone są wspaniałymi towarzyszami. Sprawę mogłyby rozwiązać opłaty, które musieliby uiszczać właściciele takich psów. Gdyby za amstaffa trzeba było odprowadzić rocznie 500 albo tysiąc złotych do np. miejskiej kasy, decydowaliby się na niego ludzie odpowiedzialni, których stać na właściwe szkolenie i ułożenie psa. Dziś, jak zauważa Rogaczewski, psy bojowe zdominowały środowiska patologiczne i doły społeczne, bo szczeniaka można kupić za 100 zł na rynku. Wiele osób je kupuje, bo dają poczucie siły. Tymczasem gdy pojawiły się w Polsce na początku lat 90., kosztowały 3 tys. marek niemieckich. Były psami dla koneserów.
Warto wrócić do nowelizacji Listę psów tzw. ras niebezpiecznych po raz pierwszy zamieścił w rozporządzeniu minister spraw wewnętrznych i administracji w grudniu 1998 r. Osiem lat później, w 2005 r. Sejm zajął się nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, która nakładała na właścicieli psów tych ras wiele obowiązków. Projekt zakładał m.in. poddanie się badaniom psychologicznym, określającym predyspozycje do posiadania zwierzęcia, obowiązkowe ubezpieczenie OC i szkolenia psa. Jednak lista i projekt nowelizacji wzbudziły wiele kontrowersji. Zarzucano im, że nie były konsultowane z weterynarzami i treserami. Listę psów ras niebezpiecznych stworzyli urzędnicy ministerstwa na zasadzie – pies duży równa się niebezpieczny. Na czarnej liście znalazły się m.in. akbash dog i anatolian karabash - praktycznie w Polsce niewystępujące. Przeciwnicy nowelizacji obawiali się też, że spowoduje ona masowe pozbywanie się psów przez właścicieli, którzy nie przeszli testów psychologicznych albo nie chcieli płacić za ubezpieczenie i szkolenia. Restrykcje miały też obejmować właścicieli psów „w typie” rasy niebezpiecznej. Nikt jednak nie sprecyzował, co to oznacza i kto będzie oceniał, czy pies jest w typie rasy niebezpiecznej, czy nie. Ze względu na te wątpliwości prezydent Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę.
Jednak posłanka Katarzyna Piekarska z SLD uważa, że założenia nowelizacji ustawy były słuszne. Jej zdaniem nowe przepisy nie godziły w psy, bo chroniły je przed nieodpowiedzialnymi ludźmi. – Tylko człowiek może doprowadzić do tego, że pies zaatakuje – podkreśla posłanka, zastrzegając, że niektóre zapisy nowelizacji były kontrowersyjne. Np. te o wywiadzie środowiskowym, mającym sprawdzić, czy potencjalny właściciel psa nie jest alkoholikiem, narkomanem ani osobą chorą psychicznie. Jednak warto wrócić do tego projektu. – Człowiek musi zdawać sobie sprawę, że zwierzę to odpowiedzialność, a decyzja o jego posiadaniu musi być przemyślana – konkluduje Piekarska.
Czeka na dobrego pana Amstaff, który pogryzł swoją chwilową opiekunkę i jej znajomego, jest na obserwacji w lecznicy dla zwierząt przy ul. Chocianowickiej w Łodzi. Zostanie tam do jutra. Później trafi do schroniska. Weterynarz Ryszard Sosnowski ocenia, że pies jest zdrowy. Nie jest też agresywny ani nadpobudliwy, mimo zamknięcia w klatce. Przyjaźnie merda ogonkiem, gdy opiekunowie przynoszą mu karmę. Może znajdzie odpowiedzialnych właścicieli?
Agnieszka Chartlińska - Dziennik Łódzki
źródło: http://www.naszemiasto.wp.pl/pies/