Według niektórych ludzi wycie to takie psie muzykowanie. Pomysł zapewne powstał dlatego, że niektóre osobniki, słuchając pewnych melodii, zaczynają wyć, jakby przyłączając się do śpiewających. Bourbon, pewien baset, zaczynał na przykład przeraźliwie zawodzić, kiedy cała rodzina zgromadzona wokół pianina śpiewała kolędy. Przestawał, kiedy kończyli pieśń. Jego właściciel, człowiek niezwykle uzdolniony muzycznie, przysięgał, że Bourbon zachowywał się tak, ponieważ chciał przyłączyć się do rodzinnego muzykowania. „To się zaczęło, kiedy dzieci podrosły na tyle, by móc wspólnie ze wszystkimi śpiewać. Jestem przekonany, że robił to dlatego, by zrównoważyć ich cienkie, piskliwe soprany niskimi tonami. A natura obdarzyła go wspaniałym basso profondo.”
Dla psów wycie jest, po pierwsze, ważnym sygnałem komunikacyjnym. W porównaniu z dzikimi psowatymi, szczekają one znacznie częściej, za to wyją rzadziej. Ma ono jednak w dalszym ciągu takie samo znaczenie – przywołuje innych członków stada. Wycie psa, który został sam w domu, bywa czasami oznaką osamotnienia, czasami jest jedynie czysto towarzyskiej natury. Wilki używają takich dźwięków do zwoływania watachy, ale także do potwierdzenia swoje stadnej tożsamości. Słysząc wycie jednego ze swoich, reszta często zbiera się w grupę i dołącza do niego. Wszystko zaczyna się od przeciągłego dźwięku, czasami wysokiego, który następnie opada do właściwej tonacji. Innym razem zaczyna się nisko, by potem wpaść w wysokie tony.
Ten przygnębiający dla naszych uszu dźwięk budzi jednoznaczne, żałobne skojarzenia. Zwierzęta natomiast zdają się je lubić, nie bardzo jednak wiadomo, co je bardziej raduje – dźwięki same w sobie czy raczej towarzyski rytuał. Nic dziwnego, że ludziom nie tak łatwo wyobrazić sobie, że dla psów czy wilków jest to odpowiednik naszego rodzinnego muzykowania.
Podczas tych spontanicznych koncertów przeprowadzono naukową analizę psiego wycia, która udowodniła, że mają one wyczucie tonacji. Nagrania tych dźwięków pokazały, że wyjące zwierzę zmienia tonację, kiedy do chóru dołącza następny wykonawca. Żaden nie kończy na tej samej nucie, co inni śpiewacy. To właśnie dlatego pies, kiedy słyszy śpiewających ludzi, stara się odróżnić od ich sposobu wydawania dźwięków. Z instrumentów szczególnie pobudzają je do wycia dęte, zwłaszcza saksofon i klarnet. Czasami bardzo zachęcająco działa na nie także przejmujący, przeciągły dźwięk skrzypiec albo wysoki głos ludzki. Być może te akurat dźwięki brzmią w psich uszach jak namiastka wycia, prowokując je do przyłączenia się do chóru.
Krytycy mają głos.
Myślę, że najbardziej znanym w historii duetem człowieka i psa był prezydent USA, Lyndon Baines Johnson, i jego nie całkiem czystej rasy terier o imieniu Yuki. O silnej więzi, jaka łączyła głowę państwa z jego pupilem, wiedzieli wszyscy. Pamiętam film, pokazywany chyba przez wszystkie stacje telewizyjne: scena rozgrywa się w Białym Domu, w Gabinecie Owalnym siedzi Johnson i śpiewa najpierw jakiś kawałek country, a potem fragment arii operowej, przeraźliwie fałszując; na jego kolanach siedzi Yuki, energicz nie i z przejęciem mu wtórując. W prasie natychmiast pojawiły się lizusowskie komentarze. Jedni pisali, że śpiew psa we fragmentach arii operowej był równie poruszający, co głębokie prezydenckie spostrzeżenie dotyczące muzyki klasycznej. Inni zamartwiali się, czy czasem nie zrujnuje to opinii głowy państwa i nie odbierze mu szacunku społecznego należnego z urzędu. Samego Johnsona bardzo radowało to wspólne śpiewanie z psem i niewiele sobie robił z rozgłosu, jaki temu towarzyszył. Nawet napisał artykuł do prasy, w którym z humorem podsumował wypowiedzi dziennikarzy: „Nie wszystkie były takie złe, w jednym komentarzu nawet napisano, że śpiewam niemal tak samo dobrze jak mój pies”.
Johnson nie był jedynym prezydentem, który uwielbiał psią muzykę. W 1936 roku Franklin Delano Roosevelt zaprosił do Białego Domu mistrza bokserskiego, Arthura „Stubby’ego” Stubbsa i jego bull teriera. Opowiadał potem, że „Stubby” grał na banjo piosenki Stephena Fostera, a Bud wył mu do wtóru. Niestety ten pokaz nie został zarejestrowany, zachował się natomiast komentarz żony prezydenta, Eleonor: „Nie jestem przekonana, czy można to w ogóle nazwać muzyką, ale było to bardzo interesujące”.
Pewne dane świadczą o tym, że psy krytycznym okiem patrzą na występy wokalne ludzi, podobnie jak Eleonor Roosevelt oceniła śpiew Buda. Opowiadano mi historię o wystawieniu opery Myszy i ludzie, napisanej przez Carlise’a Floyda na podstawie znanej książki Johna Steinbecka. Miało to miejsce w San Jose w Kalifornii. Jedną z kluczowych scen jest zastrzelenie psa. Realizatorzy postanowili, że na deskach teatru wystąpi prawdziwy, żywy pies. Była to suczka o imieniu Jessie, którą, co prawda, szkolono, ale nikt nigdy nie dał gwarancji, że będzie ona zawsze gotowa do zagrania swojej roli.
Często snuła się gdzieś po scenie albo starała się z niej zejść. Na jednej z generalnych prób, Lillian Garrett-Groag, reżyser przedstawienia, była bardzo niezadowolona z jednego ze śpiewaków, który za nic nie mógł zmieścić się w wyznaczonym czasie, burząc dramatyzm całej sceny. Kiedy powtórki ciągnęły się w nieskończoność, a efektów wcale nie było widać, suczka Jessie w końcu podniosła się ze swojego posłania, podeszła do nieszczęsnego śpiewaka i nasikała mu na buty. Garrett-Groag wstrzymała próbę, ktoś pobiegł po mopa, a pani reżyser mruczała przez zęby: „Może to nie było specjalnie grzeczne, ale ten pies to bez wątpienia obiecujący krytyk muzyczny”.
Anegdoty takie jak ta podnoszą jedną istotną kwestię. Nie możemy bowiem powiedzieć, że psy same tworzą lub odtwarzają muzykę, jak czynią to ludzie, jest jednak wiele dowodów na to, że mają one całkiem nieźle wyrobiony gust muzyczny i własne smaczki w tej dziedzinie. Doktor George Robinson Sinclair, organista w Herefordzkiej Katedrze w Londynie, przyjaciel Sir Edwarda Williama Elgara, znanego angielskiego kompozytora, miał buldoga o imieniu Dan. Sinclair przeznaczył nawet jeden pokój w swoim domu dla przyjaciela, aby ten mógł w spokoju tworzyć. Elgar wysoko cenił Dana, uważał bowiem, że pies ma wyjątkowo wyrobiony smak muzyczny. Opowiadano nawet, że zwierzak przychodził ze swym panem na próby chóru kościelnego i zwykł warczeć na chórzystki, które śpiewały w złej tonacji, ku ogromnemu zadowoleniu kompozytora. Elgar napisał utwór muzyczny w hołdzie psu. A było to tak: Dan, jak wiele psów, nie lubił wody. A tu któregoś dnia, podczas spaceru nad brzegiem rzeki Wye, wpadł do wody. Wyskoczył z niej, jak tylko mógł najszybciej i otrzepywał się ze wstrętem, sprawiając obu przyjaciołom zimny prysznic. Rozbawiony Sinclair zażądał od przyjaciela, aby ten umieścił ten motyw w kolejnej swojej kompozycji. Elgar przystał na to i natychmiast po powrocie do domu zabrał się do pracy. Tak powstał 11. utwór z serii Enigma Variations. Tym sposobem Dan, pies, który swym doskonałym muzycznym uchem oceniał poprawność śpiewu, został uwieczniony w muzyce.
Tajemnice psiego umysłu S.Coren. Wydawnictwo Galaktyka