Kosmetyka i króliki
W maju 1991 r. Rada Federalna, w związku z planowanymi zmianami Federalnego Prawa Ochrony Zwierząt ogłosiła możliwość wprowadzenia zakazu wykonywania eksperymentów na zwierzętach w przemyśle kosmetycznym. Czy zakaz ten zostałby wprowadzony czy też nie, właściwie nic by to nie zmieniło. W tym samym czasie położono bowiem nacisk na "konieczność" wykonywania badań w celu ochrony życia, ludzkiego zdrowia, środowiska naturalnego". (Deklaracja Federalnego Ministerstwa Finansów).
Jest to strategia psychologiczna. Obiecuje się kroplę, a zatrzymuje dla siebie ocean powtarzając w nieskończoność to samo kłamstwo - eksperymenty na zwierzętach są konieczne dla ochrony ludzkości, zdrowia i środowiska. Tymczasem, miliony ludzi umiera, choruje, doznaje paraliżu, ślepnie, głuchnie, zapada na schizofrenię lub zostaje upośledzonych z powodu produktów testowanych na zwierzętach - leków, szczepionek, wszelkiego typu artykułów konsumpcyjnych - podczas gdy środowisko naturalne ulega stopniowej degradacji, będąc, podobnie jak ludzie, zatruwane substancjami chemicznymi.
Jakimi kryteriami kierują się władze? Chociaż ich wzorce i kryteria oceny pozostają tajemnicą, strategia postępowania jest znana od lat. Mydląc oczy, czynią rozróżnienia pomiędzy eksperymentami na zwierzętach, dzieląc je na "konieczne" i "zbyteczne".
Podczas gdy interesy przemysłu farmaceutycznego, uniwersytetów i tak zwanych "zdrowych" sektorów przemysłu bronią się dzielnie, pewne szczególne koncesje (lub obietnice) są proponowane innym działom - na przykład produktom luksusowym, takim jak kosmetyki. Wskutek tego stwarza się wrażenie robienia czegoś, nawet jeśli wszystko pozostaje takie jak wcześniej. Jednak tym sposobem łatwiej jest ominąć duże kłamstwo, które obrońcy wiwisekcji nieprzerwanie propagują - "eksperymenty należy ograniczyć do absolutnej konieczności i niezbędnego minimum". Obrońcy wiwisekcji włączają w to "minimum" wszystkie doświadczenia z zakresu medycyny (a także weterynarii) - eksperymenty podstawowe, behawioralne i wiele innych.
Jak długo będą istnieć zwierzęta, tak długo dziedziny przemysłu będą gotowe do ich krojenia, nie narzekając na brak zajęcia. Wyrażenia "absolutna konieczność" i "niezbędne minimum" zostały wymyślone przez osoby popierające doświadczenia na zwierzętach i w ich interesie leży ich kontynuowanie. Z pewnością nie przez przypadek wyrażenia tego typu stały się w ostatnich latach sloganem przemysłu chemicznego, uniwersytetów i ich reprezentantów. W ten sposób sprawia się wrażenie, iż rzeczywiście istnieją eksperymenty, które są "konieczne" i "nieodzowne" dla ludzkiego zdrowia. Co więcej, wyrażenia takie jak "absolutna konieczność" i "niezbędne minimum" nie mają logicznego sensu. W istocie, z naukowego punktu widzenia zaistnieć mogą tylko dwie możliwości:
1. Eksperymenty na zwierzętach dostarczają wiarygodnych, rzetelnych danych, więc wszystkie są "konieczne" i "niezbędne".
2. Eksperymenty na zwierzętach nie mają naukowych podstaw, dlatego żadne tego typu doświadczenia nie powinny być wykonywane, ponieważ wszystkie z nich są zbyteczne, szkodliwe i odpowiedzialne za obecne lub potencjalne szkody.
Oczywiste jest, że Ci, którzy opowiadają się za rzekomą "koniecznością" i "niezbędnością" wykonywania pewnych eksperymentów w niektórych dziedzinach, jednocześnie uważając je za niekonieczne i zbędne w innych dziedzinach, wypowiadają sprzeczność.
Kolejny fakt - przez lata, organizacje otwarcie popierające eksperymenty na zwierzętach i udzielające im wsparcia przyjmują postawę przeciwników wiwisekcji, gdy chodzi o zakaz wykonywania testów w przemyśle kosmetycznym. Lecz jeśli trzeba się odnieść do wszystkich eksperymentów na zwierzętach, wtedy maska opada. Wówczas mamy do czynienia z organizacjami, które wspierają interes przemysłu farmaceutycznego i uniwersytetów wykonujących doświadczenia na zwierzętach. Podejrzenie, że te organizacje nie są otwarte, lecz potajemnie bronią interesów całego imperium wiwisekcyjnego wydaje się być w pełni usprawiedliwione.
W wielu przypadkach ustępstwa służą jedynie nabywaniu większej wiarygodności. Kwestia kosmetyków jest nagłaśniana przez niektórych dlatego, że jest popularna i działa na wyobraźnię ogółu. Z powodu niedoinformowania, większość społeczeństwa jest skłonna wierzyć, że rzeczywiście jakieś eksperymenty są "konieczne" a inne "zbyteczne". Tak jakby nauka mogła negować swoje zasady, tak jakby pewne eksperymenty na zwierzętach mogły dostarczać wartościowych danych, a inne nie - w zależności od branży, w której są wykonywane! Tym sposobem, absurd ten jest przemieniany w psychologiczną strategię pogrążającą się w oceanie głupoty, skąd widać tylko jedną rzecz - oszustwo popełniane na koszt zwierząt i społeczeństwa.
Jak potwierdzają oficjalne statystyki, eksperymenty na zwierzętach wykonywane w Szwajcarii w celu testowania towarów konsumpcyjnych stanowią około 12-13% eksperymentów oficjalnie zarejestrowanych, wymagających lub nie oficjalnego pozwolenia. (Rocznik Statystyczny miasta Bazylea, 1989). Spośród tych 12-13%, testy w kosmetyce przypuszczalnie stanowią 0,5-1%, a może jeszcze mniej, ponieważ większość dóbr konsumpcyjnych stanowią leki, detergenty, pestycydy, farby, barwniki, wyroby plastykowe, itd., które są poddawane tzw. "testom bezpieczeństwa", zanim zostaną dopuszczone do sprzedaży na rynku. Ponieważ wiele produktów kosmetycznych sprzedawanych na rynku szwajcarskim importowanych jest z zagranicy (dlatego eksperymenty na zwierzętach wykonywane są za granicą), a Szwajcaria nie należy do Unii Europejskiej, kraju tego nie dotyczy niechlubny projekt Unii Europejskiej, nakazujący powtarzać wszystkie eksperymenty na zwierzętach w celu przetestowania około 3 000 surowców używanych do wyrobu produktów kosmetycznych. (Testy, które już zostały robione i powtarzane, lecz które - podobnie jak wszystkie testy na zwierzętach - dostarczają błędnych danych i które wciąż powodują obrażenia, alergie i poważne choroby u osób używających kosmetyków testowanych na zwierzętach).
Mówiąc o wydaniu "zakazu" testów w szwajcarskim przemyśle kosmetycznym i równocześnie opisywanie pozostałych eksperymentów jako testów "zdrowotnych", które to określenie powoduje że są niekwestionowane, oznacza wspieranie interesów przemysłu chemicznego i farmaceutycznego, jak również obronę eksperymentów przeprowadzanych na uniwersytetach. W rzeczywistości, wiele produktów kosmetycznych sprzedawanych jest jako farmaceutyki, sprawiając wrażenie jakby były one produktami przemysłu farmaceutycznego! W konsekwencji, podejrzenie, że niektórym organizacjom chodzi nie tyle o ochronę oczu królików przed bolesnymi testami, co o ukrywanie prawdy przed opinią publiczną, wydaje się mieć uzasadnione podstawy.
Horror Testów Draize'a i ich naukowe fiasko
Organizacja ILDAV domaga się zakazu wszelkich eksperymentów, a zwłaszcza zakazu testów w przemyśle kosmetycznym. W rzeczywistości, wszystkie eksperymenty na zwierzętach muszą być postrzegane w tym samym świetle - z naukowego punktu widzenia są one mylne, fałszywe i zawodne; z etycznego punktu widzenia - są niedopuszczalne.
"Test Draize'a" wziął swoją nazwę od nazwiska jego wynalazcy (Johna Draize); wykonuje się go do testowania kosmetyków na oczach i skórze królików. W rzeczywistości, są dwa testy - Test Skóry Draize'a i Test Oczu Draize'a. Testy te, to tortury na skalę masową, w ramach których wielka liczba królików uwięziona jest w specjalnych przyrządach unieruchamiających ich szyje i łapy.
W celu przeprowadzenia testów skóry, najpierw goli się skórę tylnej części zwierząt (głównie królików), a potem na ogolone miejsce przykleja się plaster i energicznie odkleja się go, cztery lub pięć razy, aż również skóra "odklei się" od tkanki mięśniowej. Następnie otwartą ranę zakrapia się dezodorantem lub płynem kosmetycznym w celu wykonywania testów. Całe to miejsce jest pokryte sterylizowaną gazą lub bandażem. Zwierzęta pozostają pod obserwacją przez 10 dni. Rany, które się formują na otwartym mięsię, są badane, rozcinane i znów przykrywane. Test Skóry Draize'a stosuje się także do testowania mydła. Proceder ten pokazuje nieobliczalną głupotę eksperymentów na zwierzętach - mydło używa się do mycia zdrowej skóry ludzkiej, a nie do otwartych ran królików!
Test Oczu Draize'a polega na zakrapianiu lub wszczepianiu testowanej substancji do zwierzęcych spojówek lub rogówek używając do tego pipetki lub strzykawki. Do tego testu także wykorzystuje się głównie króliki. Zwykle testy wykonuje się na jednym oku, a drugie, dla porównania, pozostaje nietknięte.
Pierwszą reakcją nieszczęsnego zwierzęcia jest obfite łzawienie oka, następnie, dzień po dniu, rogówka, spojówka i tęczówka ulegają zmianie. Oko jest zakażone, wykazuje stan zapalny, staje się chore i stopniowo zostaje wypalone przez syntetyczne substancje, które je nieodwracalnie niszczą. Ślepota pojawia się, gdy napuchnięte oko przemienione w ropiejącą gałkę jest niczym więcej niż palącym bólem w głowie zwierzęcia. Wtedy oko jest wydłubywane, badane, poddawane testom anatomicznym, etc.
W niektórych laboratoriach króliki zabija się przed wydłubaniem oczu, w innych z kolei zwierzęta trzyma się żywe, tak by wykorzystać drugie, wciąż jeszcze zdrowe oko. Jest to także sposób zaoszczędzenia pieniędzy. Kremy, szminki, pomadki, płyny, proszki, spraye, tusze do rzęs, emalie do paznokci, płyny do twarzy, ciała i włosów, szampony, olejki do masażu i kąpieli... wszystko co można zaliczyć do kosmetyków i co zostało wyprodukowane na bazie surowców syntetycznych musi być testowane na zwierzętach. Czasami, także produkty pochodzenia naturalnego zanim trafią na rynek muszą być testowane na zwierzętach, jeśli wymagane jest to w krajach, w których mają być sprzedawane.
W Szwajcarii istnieją specjalne rozporządzenia regulujące testy na surowcach pochodzenia chemicznego używanych w przemyśle kosmetycznym. Rozporządzenie z 12 lutego 1970 r. ( art. 4, paragraf 4), zaleca wykonywanie testów toksyczności na myszach, a art. 3 wymienia listę substancji farmakologicznych wykazujących "kosmetyczną skuteczność", z których wiele ma działanie kancerogenne! W rzeczywistości, wśród ponad 150 substancji wymienia się chloroform, formaldehyd, sześciochlorekfenylu, fenacetynę, itd. - wszystkie z nich, jak podaje literatura medyczna, powodują u ludzi nowotwory złośliwe. Jakkolwiek, prawdopodobnie dla szczurów i królików substancje te nie są kancerogenne. Dlatego są one spokojnie wprowadzane na rynek w pełnym przekonaniu, że reakcje zwierząt są takie same jak ludzi.
15 sierpnia 1985 r. wpływowe amerykańskie pismo medyczne The Medical Letter poruszyło bardzo niepokojący problem - sztuczne estrogeny, które nadszarpnęły reputację kilku produktów kosmetycznych. Estrogeny, a mówiąc ściślej, syntetycznie wyprodukowane hormony takie jak estradiol, znajdują się zwłaszcza w kremach do twarzy, ciała i włosów, a o ich działaniu kancerogennym wiedziano od lat.
Absorbowane przez skórę kremy zawierające estrogen wprowadzają do organizmu substancje kancerogenne sprzyjające rozwojowi raka u tych, którzy pragnęli stać się piękniejsi. Inne efekty uboczne ich oddziaływania, to stany zapalne i wrzody skóry, rozrost gruczołów piersiowych u mężczyzn (W USA młodzi mężczyźni, którzy zbyt często używali estrogenowych kremów do włosów musieli przechodzić mastektomię, tj. operację odjęcia piersi), krwotoki u kobiet po menopauzie, itp. Należy podkreślić także fakt, że jeśli pewne kręgi medyczne ujawnią tego typu skandal, to ani urzędnicy-legislatorzy, ani też producenci nie zwracają na to uwagi - w większości przypadków nie ma obowiązku podawania składników danego kosmetyku na jego etykiecie! Kompozycja danego produktu pozostaje tajemnicą firmy.
W 1978 r. najbardziej prestiżowe angielskie pismo medyczne The Lancet ujawniło, że stosowanie pewnej farby do włosów może powodować raka. Głównym jej składnikiem za to odpowiedzialnym był diaminosol, substancja, która występuje w składzie prawie wszystkich barwników i która oprócz działania rakotwórczego powoduje także niszczenie chromosomów komórek krwi.
Jak zwykle, kiedy efekty uboczne jakiegoś produktu wyjdą na światło dzienne, zamiast wycofać ten produkt z rynku, producenci czynią wysiłki, by ocalić swoje zyski. Produkt ten pozostaje na rynku, podczas gdy oni zajmują się tworzeniem legalnego alibi poprzez powtarzanie wszystkich testów na zwierzętach. Nakazane prawnie testy są jedynymi oficjalnie uznawanymi, przed dopuszczeniem pewnych produktów na rynek i w ten sposób producenci są chronieni przed wszelką odpowiedzialnością. Chyba nigdzie nie widać tego tak wyraźnie, jak w przypadku eksperymentów na zwierzętach - jak przepisy prawa, które z premedytacją ignorują oczywisty naukowy błąd eksperymentów na zwierzętach, są przygotowywane i wspierane przez przemysł chemiczny.
W tym szczególnym przypadku należy powiedzieć, że nie mogą oni zrobić nic lepszego prócz "karmienia zwierząt laboratoryjnych tymi farbami". W Niemczech tym sposobem pojono królik i 25 butelkami farby do włosów! (Das Neue Blatt, No 33, 1978). Osiem lat później (listopad 1986) sytuacja się nie poprawiła - Bundesgesundheitsamt (BGA, Niemieckie Ministerstwo Zdrowia) wciąż zwracało uwagę na istnienie kancerogennych substancji w kosmetykach testowanych na zwierzętach, na przykład - rakotwórcze tlenki etylenu. A było to w okresie, kiedy makabryczna farsa zwierzęcych eksperymentów podążała pewnie swym kursem, także w sektorze kosmetycznym.
Wobec skandalów wokół formaldehydu (niewątpliwie uznanego za kancerogenny przez wiele autorytetów medycznych, m.in. Amerykański Instytut Raka w Bethesda i Komisję Naukową Unii Europejskiej), można by sądzić, iż ta substancja chemiczna zniknie z rynku. Wprost przeciwnie! Formaldehyd jest nadal używany jako środek ochronny i odkażający w kosmetykach takich jak szampony, mydła i płyny do kąpieli. Aż do 1986 r. był on podstawowym składnikiem tabletek sprzedawanych w aptekach bez recept do odkażania jamy ustnej w przypadkach przeziębień, grypy, opryszczki, itp.
Produkt zwany Formitrol (Wander AG, Berno) był łatwo dostępny w aptekach, tak że każdy mógł go kupić bez recepty, również dzieci. Co więcej, był on na rynku przez co najmniej pół wieku, wchodząc w skład domowych apteczek. Matki dawały go dzieciom chorującym na grypę, które brały go do szkoły ze swoim śniadaniem. Formitrol został wycofany z handlu w 1988 r., potajemnie, bez żadnych wyjaśnień z czyjejkolwiek strony odnośnie szkód zdrowotnych jakie zapewne wyrządził kilku pokoleniom na przestrzeni ponad pół wieku.
Syntetyczne szampony, które pojawiają się na rynku po rutynowych testach na zwierzętach zawierają inne szkodliwe substancje: octipyrene, trójchlorowodorofenol, propylen, glikolid, oleje sylikonowe, pyriton, itd. - substancje w większości kancerogenne, powodujące zmiany w gruczołach łojowych (małe gruczoły na skórze wydzielające łój) i sprzyjające powstawaniu egzem (Financial Times, 27 sierpnia 1985 r.). Publikacja naukowa w Il Medico (październik 1986) potwierdziła, że syntetyczne kosmetyki rujnują skórę, powodując także choroby dermatologiczne. Dla kosmetyków jest to realne ograniczenie. Dla ścisłości, Il Medico przedstawia to w następujący sposób: "Choroby dermatologiczne i alergie będące skutkiem używania kosmetyków są obecnie bardzo rozpowszechnione". Stwierdzenie to poparte jest dowodem - imponującą listą substancji farmakologicznych używanych w kosmetykach, które niszczą skórę: antybiotyki, syntetyczne witaminy, leki psychofarmakologiczne, środki przeczyszczające, środki przeciwbólowe, leki poprawiające krążenie, itd. Ludzie wierzą, że używają bezpiecznych "gwarantowanych" kosmetyków, ponieważ sprzedają je apteki! Syntetyczne produkty, będąc skomponowane z nienaturalnych surowców, są źle przyswajane przez skórę, której normalny proces oddychania ulega zaburzeniu. W konsekwencji staje się ona zwiotczała i pomarszczona. Naturalnie, silne interesy ekonomiczne wspierające przemysł kosmetyczny poszukują sposobów jego ochrony, jak w przypadku przemysłu farmaceutycznego. Cosmetic Journal (No 2, 1980) popiera rzekomą konieczność eksperymentów na zwierzętach w kosmetyce, tak jak przemysł farmaceutyczny popiera eksperymenty do testowania leków.
Dobre wieści nadeszły z Padwy, gdzie grupa pod kierownictwem prof. Antonio Bettero (współpracownika ILDAV) odkryła nową metodę testowania kosmetyków, która nie wymaga wykorzystywania zwierząt. Metoda ta opiera się m.in. na reakcjach wykazywanych przez ludzkie łzy, a nie na reakcjach oczu królika, którego tkanki są odmienne od ludzkich. Jak wszyscy wiedzą, istnieją produkty kosmetyczne pochodzenia roślinnego, nie testowane na zwierzętach. Jasne jest, że powinno się preferować tego rodzaju produkty.
Laboratorium Toksykologii Wojskowego Centrum Atomistyki i Chemii w Lattigen
19 listopada 1980 r. Max Keller zorganizował demonstrację antywiwisekcyjną w Bernie planowaną w okolicy nowego Laboratorium Toksykologii Wojskowego Centrum Atomistyki i Chemii w Lattigen, w pobliżu Jeziora Spiez, w celu zaprotestowania przeciwko eksperymentom na zwierzętach, wykonywanym w celu tes towania efektów gazów bojowych.
Wiadomości o tych eksperymentach zaczęły napływać począwszy od lat siedemdziesiątych, lecz w 1977 r. Rada Federalna zmieniła istniejący stan rzeczy podczas dyskusji dotyczącej Federalnego Prawa Ochrony Zwierząt. Przy tej okazji Minister Finansów zadeklarował, że w Szwajcarii nie będą wykonywane żadne eksperymenty dla celów wojskowych ani w przemyśle wojennym, ani w infrastrukturze wojskowej, ani też w dziedzinie nawigacji przestrzennej. Jednak fakty zaprzeczają temu stwierdzeniu. Wchodząca w skład Rady Federalnej, pani Hedi Lang, później zakwestionowała stanowisko Rady Federalnej (1980), pytając o wyjaśnienia. W rzeczywistości, eksperymenty na zwierzętach są nadal przeprowadzane w Centrum Atomistyki i Chemii w Spiez (do które go należy powyższe Laboratorium Toksykologii), jak później przyznała to Rada Federalna. Według oficjalnego wyjaśnienia, małe gryzonie są poddawane testom na gazy paraliżujące układ nerwowy i eksperymenty te wykonywane są w zgodzie z Federalnym Prawem Ochrony Zwierząt.
Instytut Badań Biomedycznych w Locarno - manipulacje genetyczne
W 1978 r niektóre gazety przyciągnęły uwagę czytelników sensacyjną wiadomością - prof. Brunetto Chiarelli z Florencji (Włochy) parający się inżynierią genetyczną stworzył człowieka-małpę. Przez lata całe nie brakowało absurdów w dziedzinie manipulacji genetycznej - w celu uzyskania nowego typu mięsa krzyżowano kozy ze świniami, próbowano wyhodować super-mysz (6 lub 7 razy większą od normalnej), królika-giganta, a także gigantycznych rozmiarów bydło i świnie w celu zwiększenia dochodów hodowców i supermarketów. Jednak są także i ludzie, którzy przeprowadzają manipulacje genetyczne bez wzglądu na aspekty ekonomiczne. Tyczy się to dr Waltera Pierpaoli, który pracował w różnych laboratoriach szwajcarskich przez 30 lat. Dr Pierpaoli produkuje hybrydy (kombinacje dwóch różnych ras zwierząt w obrębie tych samych gatunków) i także chimery (kombinacje dwóch zwierząt różnych gatunków), wykorzystując do tego głównie myszy i króliki. Poniżej mamy tego niewielki przykład:
"Gruczoł nadnerczy oraz grasica młodej myszy (w wieku 4-8 tygodni) zostały wszczepione do organizmu innej myszy. Dwa tygodnie po transplantacji zwierzęta te zostały zabite, a wszczepiona grasica i gruczoł nadnerczy poddane zostały badaniom". (W. Pierpaoli, E. Sorkin, Experientia, nr 28, 1972, str. 851). W 1975 r. dr Pierpaoli opisał, w jaki sposób udało mu się wywołać białaczkę u młodych myszy z pomocą napromieniowywania, iniekcji do otrzewnej i zahamowania pracy przysadki mózgowej (Nature, nr 5498, marzec 1975, str. 334, 335). Dwa lata później opisał on dwa analogiczne eksperymenty przeprowadzane jednocześnie w Centrum Chirurgii Eksperymentalnej w Davos i w Laboratorium Hoffmann-La Roche w Bazylei. Komórki śledziony myszy w wieku 4-6 miesięcy wszczepiono do ich żył. Wykonano przeszczepy skóry, do których uzyskano surowiec od myszy-dawcy. Mysz, na której dokonywano przeszczepów została na 8 dni unieruchomiona przy pomocy specjalnego gorsetu. (Cellular Immunology, Vol. 29, No. 1. marca 1977).
Tymczasem, dr Pierpaoli wraz z innymi współpracownikami (w tym z dr H.G. Kopp z Instytutu Farmakologii Uniwersytetu w Zürichu) wykonywali manipulacje hormonalne mające na celu dodanie cech męskich zwierzętom płci żeńskiej. Manipulacje te polegały na usunięciu jajników samicy myszy, której tydzień wcześniej wycięto grasicę. Następnie zwierzętom tym wszczepiono testosteron, wstrzyknięto wołowe hormony, nafaszerowano substancjami chemicznymi i w końcu wyssano z nich całą krew "rano pomiędzy 9.00 a 11.00".
Dr Pierpaoli oświadczył (w British Journal of Cancer, No. 35, 1977, str. 621): "Wśród obserwacji poczynionych podczas tych eksperymentów były następujące spostrzeżenia: maskulinizacja i faszerowanie lekami (w przypadku Dwumetylobenzatracenu , DMBA) spowodowało u myszy białaczkę i raka".
Zastanawiające jest, czy nowotwór lub jakaś forma białaczki była kiedykolwiek spowodowana u ludzkich pacjentów po wstrzyknięciu "wołowych hormonów", DMBA i po ich sztucznej maskulinizacji. Nie ma potrzeby komentarza całego tego nonsensu. To samo tyczy się myszy, torturowanej na różne sposoby, na której wykonywano przeszczepy skóry i która była faszerowana lekami w celu badania efektów przeciwodrzuceniowych; następnie były one trzymane przez 6 do 8 miesięcy w laboratorium. (W. Pierpaoli: The Journal of Immunology, Vol. 120, No. 5 maj 1978, str. 1600 i Cellular Immunology, No. 52, 1980, str. 62-72).
W 1980 r. dr Pierpaoli we współpracy z dr Maestroni, napromieniował kilka królików i przy pomocy strzykawki usunął ich szpik kostny. (Immunology Letter, No. 1, 1980, str. 255-258). Były tam też chimery - króliki z przeszczepionym szpikiem myszy i vice versa. (Cellular Immunology, No. 57, 1981, str. 219-228).
Na początku lat osiemdziesiątych dr Pierpaoli przeniósł się do Kantonalnego Instytutu Patologii w Locarno-Solduno, gdzie wciąż wykonuje transplantacje szpiku kostnego. Jak wiele zwierząt zostało użytych podczas tych serii eksperymentów? Dr Pierpaoli sam daje nam pewne o tym wyobrażenie w swych kilku raportach, które podpisał w 1981 r., gdy był dyrektorem Institut für Integrative Medizin w Ebmatingen. Od czerwca do grudnia 1980 r. do transplantacji szpiku kostnego użyto 450 myszy. Natomiast do transplantacji szpiku kostnego, przeszczepów skóry i wycięcia wątroby od stycznia do listopada 1981 r. użyto 710 myszy. Ogółem 1 160 myszy na pojedyncze badanie w ciągu jednego roku badań!
Test LD-50
LD-50 to skrót od Lethal Dose 50% (Zabójcza Dawka 50%). Test ten jest przeprowadzany zawsze wtedy, gdy planuje się wejście na rynek jakiś nowych produktów. Jest on stosowany zwłaszcza do testowania leków, lecz także innych dóbr konsumpcyjnych. Do tego testu wykorzystuje się głównie małe gryzonie lub psy.
Stosuje się następującą procedurę - przy pomocy probówek, rurek czy lejków, do żołądka zwierzęcia laboratoryjnego wprowadza się duże ilości testowanego produktu. W pierwszym teście - jest to maksymalna ilość, która w następnych testach jest stopniowo zmniejszana.
Zwierzęta wymiotują, odczuwają ból, doznają oparzeń wewnętrznych ścian przełyku i żołądka (przypuszczalnie także jelit, gdy testowany produkt tam dociera), stają się nadpobudliwe albo senne, rozwijają się u nich alergie, egzemy oraz inne choroby i dolegliwości. Większość zwierząt ginie. Podczas pierwszego testu mogą umrzeć wszystkie lub prawie wszystkie zwierzęta, ponieważ faszeruje się je maksymalną ilością testowanego produktu.
Wraz ze zmniejszanymi za każdym razem dawkami testowanego produktu, do każdego kolejnego testu używa się nowych zwierząt z tego samego gatunku i tej samej liczby. Często pierwszy test zaczyna się na różnych grupach zwierząt z różnego gatunku, na przykład na 30 królikach, 30 szczurach, 30 myszach i 30 psach. Następne testy wykonuje się na takiej samej liczbie zwierząt z tych samych gatunków. Zmieniają się tylko same zwierzęta, ponieważ poprzednie osobniki już umarły, albo są umierające.
Ponieważ ilość testowanego produktu, jakim faszeruje się zwierzęta zmniejsza się, logiczne jest, że większa liczba zwierząt może przeżyć testy, chociaż okupione jest to wielkim cierpieniem, obrażeniami wewnętrznymi, atakami biegunki i innymi dolegliwościami. ...Cierpiące i poranione, lecz wciąż żywe.
Kiedy 50% zwierząt poddanych testom przetrwa (i dlatego dawka jest śmiertelna tylko dla pozostałych 50%), wówczas - według eksperymentatorów - uzyskuje się dawkę produktu idealną do stosowania dla ludzi. Śmiertelna 50-procentowa dawka (LD-50), która ocala połowę testowanych zwierząt, jest uważana za idealną dawkę leków przeznaczonych dla ludzi.
Oto w jaki sposób ustanawia się "śmiertelną dawkę" dla ludzkich pacjentów na podstawie eksperymentów na zwierzętach!
Centralne Laboratorium Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża, Berno
W Centralnym Laboratorium Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża w Bernie ginie corocznie tysiące zwierząt w wyniku testów pirogenowych. Testy te mają na celu zidentyfikowanie domieszek bakteryjnych w lekach uzyskiwanych z plazmy krwi. Poziom pirogenu jest u tych zwierząt wywoływany sztucznie.
Króliki są umieszczane w ciasnych klatkach, a ich szyje są unieruchamiane; myszy i chomiki leżą w pojemnikach po zaszczepieniu ich toksycznymi, nafaszerowanymi bakteriami substancjami. - Zwierzęta te przechodzą testy na produkty zawierające immunoglobulinę. Według danych opublikowanych 9 czerwca 1991 r. w S onntags-Blick, w ciągu ostatnich kilku lat Berneński Czerwony Krzyż uzyskiwał regularne pozwolenia od stosownych władz na dokonywanie eksperymentów na 2 250 królikach, 1 000 świnek morskich, 3 000 myszy i 275 szczurów. Jak wyjaśnia Centralne Laboratorium Czerwonego Krzyża "Celem tych testów jest zagwarantowanie, by produkty przeznaczane dla pacjentów wykazywały maksimum bezpieczeństwa i skuteczności".
"Bezpieczeństwo i skuteczność"? - akurat właśnie leki oparte na plazmie krwi ludzkiej stały się przedmiotem światowego skandalu w marcu 1987 r. Odkryto, że pewien koagulant przeciwko hemofilii o nazwie Factor VIII, wyprodukowany przez niemiecką grupę farmaceutyczną Bayer, zawierał wirusa AIDS. Spośród 6 000 pacjentów leczonych od 1981 do 1984 r. tylko w samyc h Niemczech, co najmniej 3 000 zostało zakażonych AIDS. W innych krajach, kilka innych firm także produkuje leki na bazie ludzkiej plazmy krwi, podobne do Factor VIII, na przykład Baxter Travenol (USA), Rhône-Poulenc (Francja), Behringwerke (Niemcy), Serum & Vaccine Institute w Bernie (Szwajcaria). Dlatego problem firmy Bayer, jest problemem światowego przemysłu farmaceutycznego, a jego korzenie leżą w testach kontrolnych i analizach przeprowadzanych za pośrednictwem zwierząt. Kontrole i testy, które są legalnie zalecane, lecz naukowo błędne.
Wśród dawców krwi, były także osoby, o pozytywnym wyniku testu na AIDS i ich krew była zakażona wirusem tej choroby.
To oczywiste, że kontrole i analizy krwi dawcy i surowca używanego do wytwarzania leków, jak również kontrole produktów finalnych (na przykład test LD-50) powinny wykazać obecność wirusa AIDS. ...czego nie zrobiono, z fatalnymi konsekwencjami opisanymi powyżej - i z jeszcze bardziej tragicznymi perspektywami. Otóż w 1987 r. New England Journal of Medicine opublikował raport opracowany przez dr S. A. Fauci (i jego kolegów), który sugerował, że ogromna liczba Amerykanów, od 25 do 30 milionów, mogła nabawić się AIDS wskutek transfuzji krwi! Alarm w tej sprawie podniósł sam Czerwony Krzyż (Forma, styczeń 1988).
Jak się wydaje, nie tylko same badania, lecz cały system transfuzji, kontroli i analiz krwi jest nierzetelny i nigdy nie będzie godny zaufania, dopóki rządzi nim przestarzała, pseudonaukowa i cyniczna mentalność, pokładająca wiarę w eksperymenty na zwierzętach i testy kontrolne, podobnie jak ludzie wierzący w magię. Jednakże "czarna magia" zwierzęcych eksperymentów dostarczyła już zbyt wiele dowodów na ich niepowodzenie! Ostatnimi czasy pojawił się kolejny, podobny skandal obrazujący, jak testy kontrolne wykonywane na zwierzętach mogą powodować zagrożenie życia pacjenta. Chodzi o BSE (gąbczaste zwyrodnienie mózgu), powszechnie zwane jako choroba szalonych krów.
Jak się przypuszcza, na BSE zapadają krowy karmione paszą zawierającą szczątki owiec i kóz cierpiących na chorobę scrapie. Wydaje się absurdalne, by roślinożerne zwierzęta karmić produktami pochodzenia zwierzęcego, a tym bardziej szczątkami chorych zwierząt zawierających czynniki chorobotwórcze.
Jednak cała ta sprawa będzie dla nas jeszcze bardziej szokująca, gdy uświadomimy sobie, że z wołowych organów (na przykład wątroby) lub z krwi zwierząt cierpiących na BSE wyprodukowano w ciągu ostatnich dziesięcioleci tony leków - leków zalecanych i przepisywanych przez lekarzy!
Skandal wokół BSE wybuchł w 1991 r., kiedy okazało się, że 190 leków zatwierdzonych w Szwajcarii przez Kantonalne Biuro ds. Kontroli Leków (OICM) podejrzewano o powodowanie BSE u pacjentów (a wiele z nich sprzedawano od dziesięcioleci). Leki te były wyprodukowane na bazie surowców pochodzenia bydlęcego: wyciągu z wątroby, trzustki, osocza krwi, itp. OICM natychmiast zwrócił się do producentów w kwestii zagwarantowania, że wołowy surowiec używany do wyrobu leków był wolny od skażenia czynnikiem wywołującym BSE. Jednak w takich wypadkach, pomimo wysiłków OICM czynionych w sprawie zakazu wprowadzenia na rynek leków pozbawionych gwarancji, cała ta sprawa to wielka farsa.
Nowe testy są także - z powodu obowiązujących przepisów - przeprowadzane na zwierzętach. "Ktokolwiek wciąż przeprowadza testy pirogenowe na królikach, cofa się to tego, co było 20 lat temu" - twierdzi lekarz weterynarii Franz Gruber, szef Wydziału Badań nad Zwierzętami Uniwersytetu w Konstancji. Ponadto twierdzi on, że w Niemczech firmy farmaceutyczne przestały już przeprowadzać testy toksyczności, jak robi to jeszcze obecnie Szwajcarski Czerwony Krzyż. "Zamiast testów na zwierzętach w zupełności wystarczą do tego celu cztery testy laboratoryjne" - twierdzi F. Gruber.
Aż do sierpnia 1990 r. tzw. testy na wodobrzusze były wykonywane w laboratoriach Czerwonego Krzyża. Według Sonntags-Blick są one szczególnie okrutne. Szwajcar, Adreas Kadi, rzeczoznawca, potwierdza, że ten test jest praktycznie bezużyteczny, gdyż ten sam test może być wykonany in vitro.
Jednak, bez względu na wszystko, Czerwony Krzyż wciąż je przeprowadza - przecież są one autoryzowane przez władze kantonalne! "Wiele z tych testów jest zalecanych" - twierdzą władze, co jest prawdą. - Zalecanych przez prawo i jego przepisy, korzystne dla producentów i przemysłu wiwisekcyjnego, lecz z pewnością nie dla zdrowia społeczeństwa. Jak zwykle przypomina się o rzekomej konieczności tych testów i to, do jak bardzo niezbędnego minimum zostały one ograniczone. Tak jakby można było opowiadać się za "koniecznością" stosowania metody, której skutki są katastrofalne.
Pewien wymowny szczegół etyczny: Henri Dunant, założyciel Czerwonego Krzyża był przeciwnikiem wiwisekcji i do końca ubiegłego stulecia przygotowywał kampanię prowadzącą do zniesienia wiwisekcji w Szwajcarii.
W liście z dn. 25 czerwca 1991 r. adresowanym do Maxa Kellera, dwaj przedstawiciele Centralnego Laboratorium Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża oświadczyli, że Czerwony Krzyż użył do wykonywania testów kontrolnych na nowych lekach około 2750 królików, 1 000 świnek morskich, 3 000 myszy i 270 kotów. Według autorów tego listu, testy pirogenowe i testy toksyczności nie mogą być zastąpione przez metody inne, niż testy na zwierzętach, ponieważ są one podstawą, na której opiera się europejska farmacja! (zob. także S amariter 13/91). Co więcej, zaprzeczają oni, jakoby (wspomniany wyżej) dr Gruber powiedział to, co zostało opublikowane w Sonntags-Blick. Z pewnością nie jest to opinia osoby, która może zmieniać dowody lub zmieniać naukową rzeczywistość odnośnie szkodliwości leków testowanych na zwierzętach.
rozdziały książki dr Milly Schar-Manzoli pt. Holokaust - wiwisekcja dzisiaj.
(Wyd. Vega!POL)
Tłumaczył:
Roman Rupowski - tłumacz i wydawca książek o wegetarianizmie i prawach zwierząt.
www.szalonykowboj.com
www.vegapol-alf.prv.pl
www.vegapol.most.org.pl