Zębolek jest maleńkim rudym kundelkiem, sprawiającym wrażenie agresywnej bestii – ze względu na wiecznie wystrzeżone zęby. Które nie stanowią wyrazu jego złośliwości, lecz po prostu są jednym z atutów jego urody. Przebywał w naszym schronisku dobre pół roku. Po czym skazany został na zesłanie do schroniska w Zabrzu, w ramach wymiany niesfornych pensjonariuszy. Wielką słabością Zembolka były codzienne wycieczki do pobliskich sklepów i instytucji, gdzie a jakże, czekały na niego codziennie świeże porcje smakołyków, jak również spacery - zawsze środkiem ulicy. Żadne ogrodzenie i żadna klatka nie były w stanie powstrzymać namiętnego wędrowca od tych wypraw.
Kiedy już limit kar, błagalnych argumentów i prób przechytrzenia niesfornego ważniaka uległ całkowitemu wyczerpaniu, postanowiliśmy dokonać wymiany. Zabraliśmy do naszego schroniska Agę Niszczycielkę, która nie znosiła zamknięcia w ciasnych boksach i wyrażała swoje niezadowolenie siejąc wokoło totalne zniszczenie wszystkiego, co znalazło się w zasięgu jej zębów, a w zamian oddaliśmy Zębola, który... jakby to powiedzieć, przeskakiwał czasami przez płoty ... Aga poczuła się na naszym wybiegu od razu jak u siebie w domu, a Zembol – oj dał im popalić. Już po kilku dniach żałowali tej zamiany, ale trudno, że tak powiem, kości zostały rzucone ...
Zembol bez trudu pokonywał ogrodzenia boksów, które miały być rzekomo nie do pokonania dla psa wielkości owczarka niemieckiego ( nasz bohater ma nieco ponad dwadzieścia centymetrów w kłębie ). Po kilku dniach znał już pół Biskupic jak własną kieszeń. Do tego wszystkiego jego nowym powołaniem stała się obrona obiektu zabrzańskiego schroniska. Toteż, każdy odwiedzający obowiązkowo musiał zostać przed wejściem dokładnie obszczekany, a osoby budzące szczególne podejrzenia wychodziły z opresji z naderwaną nogawką, nadgryzioną torebką lub butem, bardziej wrażliwych, po odparciu ataku, trzeba było długo uspokajać i przekonywać co do braku złej woli ze strony krzywozębnego rycerza.
W końcu nadszedł wiekopomny dzień – wielkie święto zarówno dla naszego, jak i zabrzańskiego schroniska, znalazła się rodzina, którą Zębolek ujął od pierwszego wejrzenia. Adoptowali go, bez chwili wahania, miał zamieszkać za miastem w domu z wielkim ogrodem. No i zamieszkał.
Minęło kolejne pół roku. To był piękny słoneczny poranek. Siedziałam sobie spokojnie w biurze, drzwi były otwarte z racji upału. Wtem jakiś pies przemknął pod moimi nogami niczym błyskawica. Wpatrzona w ekran monitora komputerowego nie zauważyłam nawet, który to śmie urządzać sobie bieżnię na środku biura. Pracowałam spokojnie dalej, po jakimś czasie wstałam, aby wyjąć z szafy potrzebne dokumenty, aż tu nagle ... przetarłam oczy, bo myślałam, że mam halucyunacje, czyżby to była zembolofobia ... Nie, to nikt inny jak Zębol leżał sobie pod moim biurkiem, merdając radośnie ogonem na przywitanie. Spadł z nieba czy co – pomyślałam. Od razu złapałam słuchawkę telefonu. Przed trzema godzinami do zabrzańskiego schroniska dotarła informacja, że Zembol zaginął. Cała rodzina jego pani podjęła akcję poszukiwawczą.
Wieczorem przyjechali do naszego schroniska, aby odebrać zgubę. Zębol miał na nich czekać w dobrze zabezpieczonej klatce. Jakiś czas rozmawiałam z zatroskaną losem niesfornego czworonoga właścicielką, po czym udałyśmy się w stronę klatki, w której był zamknięty i przeżyłyśmy szok. Zębol uległ dematerializacji, ulotnił się jak kamfora. Może to jest pies magiczny – iluzjonista. Przeszukaliśmy calutkie schronisko i okolicę, na nic – przepadł na dobre. Właściciele Zębola byli już u kresu sił i wytrzymałości.
Umówiliśmy się na kolejny dzień. Przyjechali, lecz po psie wszelki ślad zaginął. Po kilku dniach, stracili już nadzieję w jego powrót i ogarnęła ich totalna rezygnacja. Zabrali do domu schorowanego, potrzebującego troskliwej opieki szczeniaka. Tylko ja byłam przekonana, że Zembol wróci. Znam go dobrze, wiem, że jest sprytniejszy od wszystkich razem wziętych. On gdzieś był, obserwował i czekał na dogodną okazję.
Minęło równo dziesięć dni. Nie myliłam się, znów spadł po prostu z nieba. Zastanawiam się czy jest w ogóle sens szukać dla niego nowego właściciela. Może tak pokochał schronisko, że za żadne skarby nie chce go opuścić. Co za licho siedzi w tym psie ? Próbuję wyprosić go z biura – patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, w końcu wychodzi obrażony, mrucząc coś pod nosem. Czekam, kiedy zacznie mówić ludzkim głosem – to dopiero będzie heca.
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami FAUNA
http://www.fauna.rsl.pl/