Opowiadania: Szogun -historia życia psa łańcuchowego

Niewielka działka była jego całym światem. Przyniesiono go tutaj jako kilkunasto tygodniowego szczeniaka. Już wtedy wiedział, że celem jego istnienia jest obrona tego małego świata. Wpojono to w niego, kazano pilnować – więc pilnował. Dzień i noc, w upalne, duszne dni, gdy żar słoneczny lał się z nieba, w mroźne noce, gdy łapy przymarzały prawie do ziemi, gdy potoki deszczu spadały z nieba, on drżąc stał na straży, brodząc w wielkiej kałuży. Nieugięcie, dziewięć lat, dzień po dniu wypełniał Szogun swoje zadanie, najlepiej jak tylko umiał.

Jego przestrzeń życiowa ograniczała się do długości łańcucha. Najpiękniejszymi chwilami życia były zaś te, kiedy Pan przychodził na działkę. Przynosił jedzenie, pogłaskał, pochwalił wierne psisko. To były cudowne momenty, one nadawały treść jego monotonnemu życiu. Chile te mijały szybko. Potem Pan odchodził, a on znów zostawał sam, ze swoim maleńkim światem i łańcuchem na szyi. Nocami siadywał przed budą i wył do księżyca. Przepełniona żałością pieśń niosła się hen - daleko. Czasem inne psy odpowiadały jego zawodzeniom i melancholijna ballada psów łańcuchowych niosła się wprost do księżyca.

Czas mijał, umknęły gdzieś niepostrzeżenie kolejne lata życia Szoguna – był stary, miał dziewięć lat. Nie tryskał już energią jak dawniej, nie wyglądał tak dostojnie jak kiedyś. Starość dla psa stróżującego równoważna jest z podpisaniem ostatecznego wyroku. Szogun był niepotrzebny, trzeba się było go pozbyć.

Padał deszcz, było zimno, Pan kazał mu wyjść z budy, odpiął łańcuch, założył smycz. To był już koniec jego małego świata, a przecież tak bardzo się starał. Pilnował jak mógł, najlepiej. Dlaczego ... co złego uczynił? Co teraz z nim będzie ? Tak bardzo się bał.

Nazywa się Szogun, ma dziewięć lat, był dobrym stróżem. Nie mogę go dłużej trzymać na działce. Potrzebuję młodego, ostrego psa – powiedział jego Pan stojąc przed bramą schroniska. Nie pogłaskał go nawet na pożegnanie. Oddał mi smycz i odszedł szybkim, zdecydowanym krokiem. Szogun stał nieruchomo, tak długo, aż sylwetka jego Pana znikła w dali. Zaskomlał cichutko, spuścił posiwiały łeb i poszedł zemną posłusznie, było mu wszystko jedno. Jakby zrozumiał, okrutne słowa swojego Pana – jest już niepotrzebny. Jego świat się skończył. Sama chciałabym uwierzyć, że tak nie jest, czy ktoś zechce jeszcze ofiarować mu swoją miłość, czy ktoś podaruje mu nowy lepszy świat ... Może stanie się cud, może, ale cuda zdarzają się rzadko.

Beata Drzymała Kubiniok
http://www.fauna.rsl.pl/

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie