Opowiadania: Szczęściarz - zagubiony pies

Znaleźli go panowie zajmujący się robotami drogowymi, przy trasie średnicowej. Ktoś najwidoczniej próbował pozbyć się psiaka wrzucając go do cuchnącej mazi przypominającej jakiś smar. Wyglądał strasznie. Kiedy go przynieśli, szczelnie opatulonego w brudne szmaty, od razu pomyślałam, że pewnie nie da się już temu psiakowi pomóc. Oblepiony dziwną substancją, wychudzony pies trząsł się niczym osika, trochę ze strachu, a trochę z gorączki – chodzące uosobienie nieszczęścia i rozpaczy.

Postanowiliśmy podjąć jednak próbę uratowania psiaka. Biedak musiał przeżyć aż cztery długie kąpiele, nie wspominając już o szczotkowaniu. Mądra, poczciwa psina znosiła dzielnie wszystkie zabiegi, spoglądając na nas swoimi wielkimi, pełnymi wdzięczności oczami, próbował jakby czytać w myślach nasze intencje i oczekiwania względem niego.

Po kilku dniach czuł się już jak u siebie w domu. Zamieszkał na półce w pokoju socjalnym. Wyglądał na szczęśliwego, w końcu otaczali go ludzie, którzy uratowali mu życie, miał pełny brzuszek i tą swoją półkę do mieszkania. Wydawało by się, że nic już nie może brakować mu do szczęścia, lecz schronisko nigdy nie będzie dla psa nawet namiastką prawdziwego domu, nie jesteśmy w stanie rozdzielić miłości pomiędzy tak wielką rzeszę istot, które tak bardzo jej potrzebują.

Wczoraj odwiedzili nasze schronisko przemili ludzie. Mieszkają w Sztutgarcie, miesiąc temu stracili swojego psa. Postanowili uratować życie choć jednemu z mieszkańców polskich schronisk. Długo spacerowali po terenie naszego przytuliska, przepełnieni współczuciem dla porzuconych zwierzaków. Nasz mały bohater wyszedł właśnie na spacer – nie należał do grona psów lubianych, wśród psiej braci, został natychmiast obszczekany i przegoniony przez inne psy. Podbiegł szybko do mnie i po chwili już siedział w moich ramionach – zadowolony i przeszczęśliwy. Zwiedzający schronisko goście zdębieli. „Przecież to prawie sobowtór naszej Sindi” – usłyszałam, a kobiecie momentalnie spłynęły łzy po policzkach. Nie było już żadnych wątpliwości, to po naszego znajdę los kazał im przyjechać, aż tak daleko – do Rudy Śląskiej. To właśnie jego szukali, dla niego przemierzyli setki kilometrów.

Dzisiaj nasz Szczęściarz pewnie już uczy się szczekać w języku niemieckim. Na pewno będzie teraz najszczęśliwszym psem na świecie. A wtedy, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy pomyślałam, że nic dobrego już go w życiu nie spotka. Na szczęście myliłam się, jednak życie pełne jest niespodzianek. Nam ludziom często brakuje wiary w lepsze jutro. Szczęściarz ciągle, uparcie wierzył, że znajdzie prawdziwe szczęście. Wierzył i tak się stało. Może kiedyś przyśle nam kartę ze Sztutgartu.


Beata Drzymała Kubiniok
http://www.fauna.rsl.pl/

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie