Opowiadania: Simsiek pies porzucony

Mieszka w schronisku od trzech lat. Trafił do nas jak większość tutejszych mieszkańców – z ulicy, jego przeszłość stanowi wielki znak zapytania, przyszłość również. Długo błąkał się po jednym z halembskich osiedli. Próbował szukać nowego pana na własną rękę. Podchodził do każdego napotkanego przechodnia, łasił się, trącał nosem, zachęcał do zabawy, potem szedł wytrwale za tą osobą, w końcu dochodzili do drzwi.

Ta scena zawsze miała podobne zakończenie, niczym opadająca kurtyna w teatrze, zamykały się drzwi, za którymi znikał gdzieś człowiek, a on zostawał po drugiej stronie tej kurtyny, oszukany przez los – samotny. Zwieszał przepełniony smutkiem łeb ku ziemi, podkulał ogon i stał potem długo, wpatrzony w drzwi – kurtynę niezbadanej otchłani, która dzieliła go od szczęścia, od ludzi, w końcu zrezygnowanym, wolnym krokiem odchodził. Szedł przed siebie, bez celu, bez sensu, szedł dotąd dokąd nie spotkał człowieka, by podjąć kolejną próbę, z góry skazaną na niepowodzenie. Wszak ta scenka z życia wzięta miała zawsze takie samo zakończenie – trzask zamykających się drzwi.

Któregoś dnia ktoś znów je zatrzasnął, lecz przed oczami zachował obraz przepełnionych żałością psich oczu, zadzwonił do Pogotowia Interwencyjnego, tyle mógł zrobić. Przyjechał inspektor i zabrał psa do schroniska. Simsiek był wtedy taki szczęśliwy, ktoś wreszcie zwrócił na niego uwagę, pogłaskał, zagadał, założył nawet smycz. To był dobry znak. Kiedyś, kiedy jeszcze był szczęśliwym psem, kiedy miał dom i pana, smycz oznaczała zawsze coś radosnego – spacer z ukochanym człowiekiem. Potem, kiedy był bezdomny, nikt nie wyprowadzał go na spacery, prawie już zapomniał co znaczy smycz, aż tu nagle ... pojawił się jakiś człowiek, który nie znika za okropną kurtyną drzwi. Psiaka nie trzeba było długo namawiać, by wskoczył do samochodu, ułożył się wygodnie na fotelu obok kierowcy i pojechali w stronę psiego przytuliska.

Co to za dziwne miejsce. Simsiek nigdy nie widział tylu psów na raz. Mnogość zapachów sprawiła, że w jego biednym psim łebku zawirowało wszystko, poplątało się i biedaczyna omal nie padł z wrażenia. Umieszczono go w niewielkim kojcu, była tam buda, miska z wodą i z jedzeniem, po chwili zjawił się też człowiek, pogłaskał go troskliwie, podrapał za uchem. Po kilku długich miesiącach poczuł się wreszcie bezpieczny.

Minęły już prawie trzy lata od tamtego dnia, a Simsiek nadal czeka w schronisku na najcudowniejszy dzień w swoim życiu. Na chwilę, kiedy ktoś znów założy mu obrożę oraz smycz, a potem pójdą razem na spacer – pies i jego pan, ku jasnej przyszłości przepełnionej radością, pójdą tam, gdzie już nigdy nie będą się zamykały przed Simsiem żadne drzwi.

http://www.fauna.rsl.pl

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie