Zawitał do naszej rodziny w maju 10 lat temu. Choć poprzedni opiekunowie ostrzegali nas przed jego trudnym charakterem, przyjęliśmy Go jak członka rodziny, z otwartym sercem. On też od razu poczuł się tak, jakby tu był od zawsze. Gdy minął okres młodzieńczy zaczął nabierać sił i okazywać charakter dominatora. Bywało, że kwestie sporne nie udawało się rozwiązać na drodze kompromisów. Mimo to darzyliśmy się nawzajem szacunkiem i zaufaniem. Nie odmawiał współpracy, choć czasem miał swoje zdanie. Z upływem lat więź między nami zacieśniła się coraz bardziej. Dorósł i okrzepł, a lata treningu spowodowały, że jego sylwetka stała się masywna i muskularna. Szeroka klatka piersiowa, potężny kark i kształtna głowa, budziły u wszystkich szacunek i respekt. Nie startował w żadnych zawodach, lecz z pewnością często stawałby na podium. Był tylko 10 kg lżejszy ode mnie, ale w biegach po leśnych ścieżkach dawał sobie doskonale radę i był przede mną zawsze o dwa kroki. Gdy wracaliśmy zmęczeni do domu, już przed furtką witał nas ze sterczącym do góry ogonkiem nasz kocurek Kuba i dumnie krocząc, wprowadzał na podwórko. Mijały kolejne lata, rozumieliśmy się bez słów, wystarczały drobne gesty.
Aż przyszedł czas, że los upomniał się o swoje i za lata radości kazał zapłacić troską i smutkiem. 1,5 roku temu pojawiły się pierwsze oznaki choroby, leczenie antybiotykami dawało tylko chwilową poprawę. Po roku nastąpiło zaostrzenie choroby, trzeba było zastosować sterydy i usłyszeliśmy diagnozę, że pozostało około pół roku życia. Rozwój choroby było widać z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień, a pod koniec, z dnia na dzień. Z pięknej, muskularnej sylwetki nic nie zostało, mięśnie zanikły, klatka piersiowa się skurczyła, głowa zwisała smutno. Jego smutek udzielił się nam wszystkim. Jakby to wiedział, przychodził wpatrując się w moje oczy i zachęcał do zabawy. Lipcowe upały przyspieszyły atak choroby, już nie miał siły chodzić, większość dnia leżał w chłodnych miejscach. 8 lipca już się nie podniósł, dostał krwotoku, potrzebna była pomoc lekarza. Położył swoją dumną głowę na ziemi, ciężko oddychał. Jego wierne brązowe oczy powoli gasły. Położyłem rękę na jego czole. Jeszcze kilka oddechów i ostatni, głęboki i długi... Ze ściśniętym gardłem poszedłem kopać grób dla mojego przyjaciela. Nad miasto nadciągała burza, rozległy się bliskie grzmoty, niebo przecięły błyskawice. Zaczęło padać, krople deszczu spływały mi po twarzy, miały dziwnie słony smak.
Po kilku godzinach stężałe już zwłoki ułożyłem w mogile, patrzał na mnie niewidzącymi już oczyma, jeszcze ostatni pożegnalny dotyk i księga życia została zamknięta. Na jego mogile posadziłem krzak białego bzu, by zaznaczyć miejsce, gdzie został pochowany. Miał na imię Graf, był pięknym owczarkiem niemieckim, dawał nam radość przez 10 lat, na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Zajęci chorobą Grafa, zlekceważyliśmy fakt, że kocurek Kuba od dwóch tygodni mniej je i rzadziej się pokazuje. Sądziliśmy, że to wina lipcowych upałów. Podobnie zachowywał się w poprzednich latach.
W dniu śmierci Grafa, znalazłem go wychudzonego w ogrodowej altance, gdzie często przebywał. Następnego dnia byliśmy już u lekarza, który stwierdził stan zapalny nerek. Ponieważ Kuba był również mocno odwodniony, dostał jednocześnie antybiotyk, kroplówkę i środek przeciwbólowy. Przy okazji pobrano krew do analizy. Wynik zabrzmiał jak wyrok - białaczka, ostre stadium. Widocznie walcząc o swoje podwórko z dzikimi kotami został zainfekowany. Padła propozycja uśpienia. Odmówiliśmy mając nadzieję, że choć na trochę stan się polepszy. Co drugi dzień kroplówki, antybiotyki i środki przeciwbólowe. Stan nie poprawiał się, nikł w oczach. Nie przyjmował już pokarmu, podawaliśmy mu rozpuszczone w wodzie preparaty odżywcze, strzykawką do pyszczka, lecz jego organizm już niczego nie był w stanie przyswoić. Z trudem przemieszczał się po kilka metrów po podwórku, najczęściej leżał po kilka godzin w swoich ulubionych miejscach. Po 6 dniach nie był w stanie przejść nawet dwóch kroków, szukał pomocy i był spokojniejszy, gdy byliśmy blisko. Ostatniego dnia późno wróciłem z pracy. Kuba czekał na mnie jak zwykle, ale już nie wybiegł na powitanie z podniesionym ogonkiem. Osłabiony chorobą ledwo podniósł główkę i cicho zamiauczał. Podałem mu wodę do picia, trochę pochłeptał nie wstając, jego małe wychudzone ciałko nie było już zdolne do najmniejszego wysiłku. Głaskałem go delikatnie, próbował dziękować cicho mrucząc, lecz po chwili zasnął. Po godzinie coś złego zaczęło się z nim dziać, próbował wstawać i żałośnie miauczał. Takiego głosu nigdy u niego nie słyszałem, Kuba płakał i prosił o pomoc. Gdy go głaskałem uspokajał się na chwilę. Powtarzało się to przez kilka godzin. Czuwaliśmy przy nim z Żoną, mówiąc do niego, aby go uspokoić.
Około godziny 4 nad ranem, przyszedł krytyczny moment, lekarza nie było w pobliżu, aby skrócić jego cierpienie. Ostatkiem sił zerwał się i z rozdzierającym krzykiem próbował uciec od śmierci, padł po dwóch krokach. Podniosłem go, jeszcze oddychał, lecz już nie mógł wydobyć głosu. W jego rozszerzonych źrenicach był strach i nieme wołanie o pomoc. Po chwili jego wątłe ciałko zwiotczało na moich rękach.
Odszedł, lecz ten krzyk rozpaczy i rozszerzone oczy będę pamiętał do końca życia. Ułożyliśmy jego zwłoki w skrzynce. Żona na wierzchu złożyła kilka ogrodowych kwiatków, między którymi polował. Pochowaliśmy go w milczeniu, nie mogąc wydobyć z zaciśniętych krtani żadnego słowa, łzy same napływały do oczu.
Odszedł dokładnie tydzień po Grafie, nie sądziłem, że życie tych zwierzaków, tak mocno było związane z moim. Po ich odejściu został żal i puste podwórko. Często staję w oknie i patrzę czy na trawniku lub ścieżce między drzewami nie pojawi się któryś z moich czworonożnych przyjaciół. I choć rozum mówi co innego, to serce nie chce tego słuchać.
Szary, futrzany bąbelek
kochana, puszysta wredota,
był kiedyś jak mały supełek,
a wyrósł na sporego kota.
Mordował wszystko, co żywe
nie bacząc na moje zakazy,
choć wytargałem mu grzywę,
nie żywił do mnie urazy.
Wieczorem wracał do domu
i ogarniała go skrucha.
Wiedział, kto gniewny i komu
ma miło mruczeć do ucha.
Beztroskie lata błogości
minęły, jak strzelił z bata.
Za życie pełne radości
jedyna będzie zapłata.
Los się upomniał o swoje
za radość każe zapłacić,
śmierć już otwiera podwoje,
Kocurka możemy stracić.
Zasnął już mały „pazurek"
i choć mnie bardzo to smuci
to był kochany kocurek.
Wiem, że już nigdy nie wróci.
Waldemar B.