Uwaga, dziwne ogłoszenia!
Dwa tygodnie temu na portalu ogłoszeniowym Gumtree znalazłam ogłoszenie dotyczące sprzedaży cyt. "Kobieta Chihuahua pies".
Poprosiłam o cenę i zdjęcie pieska. Po dwóch dniach otrzymałam zdjęcia przepięknego szczeniaczka i tkliwa historie obecnego właściciela: jest wolontariuszem w Kamerunie dokąd przyjechał ze swoja córką i będą walczyć tam z malaria, ale niestety piesek nie został wpuszczony przez granice, jest trzymany “w areszcie" i trzeba jak najszybciej uratować to maleństwo, bo cyt. " przeżywa ciężkie chwile, bez rodziny, miłości i że nie fair dla dziewczynki".
Jedynym krokiem, który trzeba zrobić jest wpłacenie 200 euro " to koszt przelotu szczeniaka.. Zgodziłam się. Następnego dnia otrzymałam mail z "lotniska w Kamerunie" z ponagleniem wpłaty euro. Pieniądze kazano mi wpłacić na prywatny adres (a nie na konto lotniska) poprzez Western Union. Zaniepokoił mnie fakt, ze właściciel pieska podpisywał sie zupełnie innym nazwiskiem niż to, które podano mi jako odbiorcę.
Sprawdziłam w Internecie numery telefonów lotniska w Kamerunie i były one zupełnie inne niż numer podany w mailu. Mimo to zadzwoniłam tam. Pan, który odebrał telefon potwierdził, ze na lotnisku jest piesek i jak tylko wpłacę pieniądze to w ciągu 6 godzin wyleci do Polski. Napisałam jeszcze wiadomość do właściciela, żeby upewnić sie czy faktycznie piesek posiada rodowód jak było napisane w ogłoszeniu i z jakiej jest hodowli. Odpowiedział, że nie ma tych dokumentów, bo są z pieskiem na lotnisku i że ten piesek to dar od jego matki, która właśnie umarła, a on na hodowlach sie nie zna .
Następnego dnia znów dostałam ponaglenie z lotniska w Kamerunie o natychmiastowa wpłatę 200 euro. Moje wątpliwości rosły. Zadzwoniłam na warszawskie lotnisko i ku mojemu ogromnemu zdziwieniu usłyszałam: "to musi być oszust. Proszę umówić sie, że zapłaci Pani przy odbiorze na lotnisku w Warszawie. Proszę Pani, my mamy kilka telefon dziennie z takimi sprawami". Napisałam wiec właścicielowi pieska, że wpłacę 200 euro przy odbiorze. Martwiło mnie to, ze mijają dni, a on sie targuje i nie żal mu jego "wielkiej miłości". Właściciel pieska zareagował bardzo agresywnie i straszył mnie sadem. Byłam pod presja
jego pretensji i upomnień z "lotniska w Kamerunie". Czułam sie osaczona. Myśląc o tym biednym stworzeniu trzymanym "w areszcie w porcie" zdecydowanie powtórzyłam swoja propozycje: zapłacę przy odbiorze. Następnego dnia właściciel pieska poprosił o wpłatę choćby części pieniędzy. Nie zgodziłam się. Na drugi dzień napisał, że zgadza sie na wpłatę przy odbiorze, rano wszystko ustali na lotnisku i... nigdy juz sie nie odezwał.
Bardzo poważnie zaczęłam zastanawiać sie czy ten biedny piesek w ogóle istnieje?! Jaki właściciel, pracownik ONZ, zgodziłby sie na męczarnie swego pupila i trzymanie go 5 kolejnych dni w skrzynce na lotnisku kosztem 200 euro???
Wyczulona na tego rodzaju ogłoszenia zaczęłam rozglądać sie również na innych portalach ogłoszeniowych i z przerażeniem zauważyłam, że jest ich bardzo wiele i są bardzo do siebie podobne: zawsze pisane "łamaną polszczyzną", zawsze obiecany rodowód i wszelkie dokumenty, cudowne zdjęcia szczeniąt i... tkliwa historia o bolesnej decyzji oddania pieska, o cierpieniu obecnego właściciela, zadawane te same pytania i te same obietnice. I najważniejsze: w nieszczęściu może pomóc tylko... wpłacenie euro!
Ogłoszenie, na które ja zareagowałam, przeczytało ponad 250 osób. Jeśli choćby 5 z nich wpłaciło te 200 euro, "właściciel uwiezionego w Kamerunie Chihuahua" zarobiłby 1000 euro. A tego rodzaju ogłoszeń jest kilka na wielu portalach...
EW