ZWIERZĘTA Chory kot trafił do weterynarza i przepadł

Strażnicy miejscy z Lubina przywieźli do weterynarza bezdomną ciężarną kotkę z działek. Była osłabiona, toczyła pianę z pyska, od tygodnia nic nie jadła, tylko piła wodę. Działkowcy, którzy prosili straż o interwencję, podejrzewają, że ktoś podał zwierzęciu trutkę na szczury. Jak twierdzą, tydzień wcześniej w tym samym rejonie w podobny sposób zgładzono siedem innych kotów. Gdy nazajutrz zadzwonili do lekarza, okazało się, że chory zwierzak zniknął. Weterynarz Marek Walkowicz twierdzi, że jeszcze tego samego dnia podał mu leki, wyniósł przed budynek i po prostu wypuścił, bo nie ma warunków do leczenia stacjonarnego kotów.

- To skandal. Lekarz beztrosko wypuścił chorą kotkę w ciąży w nieznanym jej terenie. Już po niej - oburza się Marian Węgielewski, jeden z działkowców. Walkowicz uspokaja, że czworonożnej pacjentce nic nie będzie.
- To nie trucizna, ale katar koci. 

Jest pewny, choć nie robił badań toksykologicznych. Nie robił, bo - jak tłumaczy - aby stwierdzić obecność trucizny w organizmie, zwierzę trzeba by uśpić, pobrać wątrobę oraz jelito i przekazać do analizy. Słusznie wnioskuje, że działkowcy nie po to kazali strażnikom ratować kotkę, aby lekarz ją uśmiercił. Zadzwoniliśmy do wrocławskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, by sprawdzić, czy to faktycznie jedyny sposób na upewnienie się co do trucizny. Wyjaśniono nam, że są mniej drastyczne metody. Można na przykład zbadać pod względem toksykologicznym treści z przewodu pokarmowego. Lekarze pobierają je za pomocą sondy, płukania żołądka lub z jelita - przy zastosowaniu zwykłej lewatywy. Specjaliści podkreślają jednak, że sprawa nie zawsze jest tak prosta i każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie.
Problemem mogły być też pieniądze. Zgodnie z ustawą o ochronie zwierząt, za leczenie bezdomnej kotki powinna płacić gmina. W praktyce bywa różnie. Nie każdy rachunek od weterynarza może liczyć na uwzględnienie. Marek Walkowicz nie mówi o tym wprost, ale wyraźnie poirytowany rzuca, że straż miejska nie jest od wożenia bezdomnych kotów. Dorota Ponikowska z Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Lubinie uważa, że nie zatrzymując chorej ciężarnej kotki na obserwacji i wyrzucając zwierzę na bruk w nieznanym mu miejscu, weterynarz postąpił nieludzko.
- Nie miał prawa tego zrobić - uważa. - Jeśli faktycznie nie mógł jej zatrzymać, powinien nas powiadomić. Kotka z kociętami w brzuchu już nie wróciła na działki. Przepadła jak kamień w wodę.

Piotr Kanikowski
www.naszemiasto.pl/pies

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie