Pies mieszkający w kojcu na terenie gospodarstwa ostatni posiłek otrzymał we wtorkowe popołudnie. Od tamtego dnia żaden z mieszkańców wioski nie widział właścicieli zwierzęcia karmiących i pojących rottweilera. I pewnie pies padłby z pragnienia, zanim przyjechaliby do niego właściciele, gdyby nie czujność pracowników Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Sztumie. Podczas kontroli hydroforni na terenie Polaszek jeden z „pewikowców“ usłyszał skowyt psa. Zainteresował się, skąd dochodzi skomlenie. Zobaczył wychudzone zwierzę w klatce, a przy nim puste miski na wodę i pożywienie. O odkryciu powiadomił sztumską Straż Miejską.
- Dojechaliśmy na teren gospodarstwa dwadzieścia minut po zgłoszeniu - mówi Wojciech Bednarski, strażnik miejski. - Każde takie zgłoszenie traktujemy priorytetowo. Wszedłem na teren posesji. To, co zobaczyłem, głęboko mną wstrząsnęło. W kojcu, za podwójnym ogrodzeniem z siatki, stał wyraźnie zaniedbany i wychudzony pies. W klatce leżała także obeschnięta, objedzona kość.
- Wraz z weterynarzem daliśmy psu wodę - dodaje Bednarski. - Doktor Mariusz Jaśkiewicz podał mu także karmę. Natychmiast rozpoczęliśmy poszukiwania i ustalenie miejsca pobytu właścicieli gospodarstwa. Powiadomiony został także referat ochrony środowiska Urzędu Miasta i Gminy w Sztumie.
- Ustaliłam, że gospodarstwo nabyła niedawno mieszkanka sąsiedniego województwa - mówi Grażyna Żołędowska z magistratu. - Próbowałam skontaktować się z tą panią, ale bezskutecznie.
Dopiero następnego dnia właścicielka gospodarstwa zadzwoniła do urzędu i zobowiązała się przyjechać najszybciej, jak to będzie możliwe. Wojciech Bednarski, strażnik miejski, był jednym z tych, którzy uratowali psa przed niechybną śmiercią z pragnienia.
Pies, który przez tydzień był pozbawiony pokarmu i wody, jest już bezpieczny. Odnaleziona przez sztumski Urząd Miasta i Gminy właścicielka zwierzęcia zobowiązała się zapewnić podopiecznemu godne warunki bytowe. Dostała też 500 zł mandatu za narażenie psa na cierpienie. Przez dwa dni strażnicy miejscy i pracownicy referatu ochrony środowiska ze sztumskiego magistratu szukali właścicieli gospodarstwa rolnego w Polaszkach. To tam rottweiler został pozostawiony sam sobie. W upale. Bez wody i jedzenia. Wstępnie ustalono, że posesja należy do mieszkańca okolic Stegny. Ten trop okazał się mylny. Gospodarstwo niedawno zmieniło właściciela. Udało się go, a w zasadzie ją znaleźć.
- Z mocy obowiązującego nas prawa, burmistrz miasta może wydać decyzję o czasowym lub całkowitym odebraniu kobiecie psa, w związku z naruszeniem przez nią artykułu 6 ustawy o ochronie zwierząt - wyjaśnia Grażyna Żołędowska z Urzędu Miasta i Gminy w Sztumie. - Zapis ten mówi, że kto w rażący sposób zaniedbuje psa czy kota, powodując ból i cierpienie zwierzęcia, podlega karze ograniczenia wolności do roku lub karze grzywny. Zwierzę może mu zostać odebrane decyzją administracyjną wydawaną przez burmistrza miasta. Gdyby właściciel psa się nie znalazł, czworonóg na pewno trafiłby do schroniska. Na szczęście kobieta, która nabyła gospodarstwo wraz z inwentarzem, zgłosiła się do urzędu. Straż Miejska nałożyła na nią mandat karny w wysokości 500 zł za narażenie psa na cierpienie.
- Gospodyni obiecała, że zobowiąże któregoś z miejscowych do doglądania zwierzęcia - tłumaczy Wojciech Bednarski, strażnik miejski ze Sztumu. - Dramatyczna sytuacja ma się więcej nie powtórzyć.
To pierwszy w tym roku tak drastyczny przypadek zaniedbania psa. Straż Miejska odbiera głównie sygnały o błąkających się ulicami czworonogach, pogryzieniach przez psy i porzuceniach zwierząt.
- Żartujemy sobie, że mamy tu prawdziwy Trójkąt Bermudzki - dodaje Bednarski. - Na terenie Sztumskiego Pola, Białej Góry i Piekła w okolicznych lasach spotykamy porzucone zwierzęta. Pozostawione na pastwę losu, błąkają się po okolicy w poszukiwaniu jedzenia. Każdego bezpańskiego psa, którego mamy zgłoszonego, przekazujemy pod opiekę schroniska w Kartuzach. Przyjeżdża samochód transportowy i zabiera czworonogi. Dla wielu z nich to szansa na normalne życie i nowy dom.
- Oddanie jednego psa do schroniska kosztuje gminę 610 zł - mówi Grażyna Żołędowska. - To spory wydatek, a poza tym trudno jest o miejsca w schroniskach. Dlatego apelujemy o rozsądek. Podjęcie decyzji o zakupie psa to wzięcie na siebie odpowiedzialności za jego los, aż do jego naturalnej śmierci. Strażnicy miejscy niedawno otrzymali też zgłoszenie o czworonogu biegającym w okolicy Barlewiczek i walczącym z innymi psami.
- Ten pies zagryzł trzy psy sąsiada - mówi Michał Niewitecki ze Sztumu. - W sprawę ujęcia i unieszkodliwienia czworonoga włączyła się policja, inspektor leśnictwa i lekarz weterynarii. Pies trafił do lecznicy. Był spokojny i przyjazny wobec ludzi. Jedynie zwierzęta budziły w nim agresję. Ze względu na stwarzane zagrożenie pies nie mógł funkcjonować w otoczeniu. Logicznym byłoby jego uśpienie. Otóż nie. Zabraniają tego przepisy. Nikt nie liczy się z kosztami, jakie zostaną poniesione przy przywracaniu psa do normalności. Kiedyś wystarczył właściciel i lekarz weterynarii, który podał lek usypiający. Z jednej strony mówi się o wysokich kosztach przyjęcia psa do schroniska, a z drugiej nie robi się nic, by te koszty niwelować. Strażnicy miejscy znają sprawę psiego agresora. Właściciel zobowiązał się do zabezpieczenia zwierzęcia.
- Reagujemy na każdy sygnał dotyczący czworonogów - mówi Bednarski. - Konsekwencje ludzkiej nieodpowiedzialności mogą być bowiem dramatyczne. Sztumska Straż Miejska w okresie letnim wzywa pracowników schroniska niemal co tydzień. Wakacyjne wyjazdy swoich panów czy pań to dla czworonogów najtrudniejszy okres, bo wiele z nich trafia na bruk lub pozostaje bez podstawowej opieki i pożywienia. Teraz los porzuconego rottweilera prawdopodobnie się odmieni.
Anna Sztym - Dziennik Bałtycki