Przyjaźń między gatunkami

Specjalistka od leczenia otyłości, łodzianka Beata Będzińska, jest miłośniczką psów. Po stracie ukochanego boksera Arnolda (nazywanego pieszczotliwie Arnim i Bubulkiem) cierpiała i płakała przez trzy lata.
 
- I tak żadne zwierzę nigdy go nie zastąpi, bo byłam z nim związana emocjonalnie - tłumaczy pani Beata. - Kiedy do niego mówiłam, wszystko rozumiał, umiał nawet ze mną rozmawiać. Nie mogłam się pogodzić z jego śmiercią. Jednak czas goi rany i dziś mogę się cieszyć parą młodych zwierząt - kotem i psem. Najpierw pod dach pani Beaty trafiła kotka dachowiec. Miała kilka miesięcy, gdy do znajomego weterynarza trafiła pogryziona przez psy. Dobrze ułożony, biało-czarny kotek zyskał sympatię nowej opiekunki. Kiedy Zuza (zwana również Zulą) wyleczyła rany, pozwoliła się rozpieścić i pokazała, że jest prawdziwym kotem, który chodzi własnymi ścieżkami i przychodzi po pieszczoty, kiedy to on ma na to ochotę.
- To taka prawdziwa kotka - dodaje Beata Będzińska. - Ma swój charakterek, a ja muszę się tego nauczyć. Zawsze wolałam psy od kotów, więc ich nie znam zbyt dobrze. Po miesiącu pod dach lekarki trafił kilkumiesięczny spaniel rasy toy, czyli King Charles. Pani Beata znalazła jego zdjęcie w internecie. Był psem z hodowli, ale został odrzucony jako reproduktor z powodu wady zgryzu. Trafił pod opiekę rolnika.
Na podwórku wraz z innymi "burkami" musiał walczyć o jedzenie i przetrwanie. Był wychudzony, lekko zdziczały, miał chorą skórę, zapalenie uszu i spojówek. Prosto z gospodarstwa trafił do weterynarza.
- Harry doszedł już do siebie - opowiada jego właścicielka. - Odrosła mu sierść, ma przepiękny ogon, który kojarzy mi się z pawim piórem. Ma mądre spojrzenie, którym mnie urzekł. Zwierzęta początkowo patrzyły na siebie nieufnie i unikały kontaktu. Stopniowo jednak zaczęły się zbliżać, bawić i spać razem. Po miesiącu pod wspólnym dachem są parą najlepszych przyjaciół.
 
(jed) Express Ilustrowany
Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie