24.02.2010: Pies pływający na krze skradł serca marynarzy z Gdyni

Spokojny, dobrze wychowany, towarzyski, ufny - niezwykły. Ekipa statku badawczego Baltica jednym tchem wymienia zalety swojego nowego towarzysza. Jest nim pies, który przez kilka dni dryfował na krze. W poniedziałek zwierzę pływające po samym środku Zatoki Gdańskiej wyłowiono na pokład. Od tamtej pory urywają się telefony w Morskim Instytucie Rybackim w Gdyni, który jest armatorem statku. Z całej Polski dzwonią ci, których poruszyła historia czworonożnego bohatera. A także tacy, którzy się podają za jego właścicieli.
- Mieliśmy takie sygnały z okolic Grudziądza i Torunia, telefon dzwonił do drugiej w nocy - potwierdza Ewa Baradziej-Krzyżankowska z MIR.
Instytut zapewnia, że w niepowołane ręce rozbitka nie odda. Dlatego dziś, gdy w Gdyni zjawią się ci, którzy przez telefon opisywali kudłatą zgubę jako własną, nie obędzie się bez weryfikacji. Na czym ma ona polegać? - Jesteśmy pewni, że pies rozpozna swojego pana i sam pogna do niego z radością - mówi pani Ewa. Marynarze są w kundelku zakochani i przyznają, że rozstanie z nim będzie bardzo trudne. Pies jest bowiem prawdziwym wilkiem morskim, od chwili uratowania przebywa na pokładzie, gdzie nadano mu imię Baltik. Są też tacy, którzy wolą nazywać go Dryfus.
- Na samym początku został mianowany Baltiką, ale uznaliśmy, że ze względu na męską płeć mógłby się na nas obrazić - śmieje się Ewa Baradziej-Krzyżankowska. Marynarze podkreślają, że zwierzę zasłużyło na to, by zamustrować je do załogi.
- Do tej pory ani razu nie warknął ani nie zaszczekał. Chodzi po statku, zagląda do kabiny, nie odstępuje mnie na krok - cieszy się Andrzej Buczyński, marynarz, który wyłowił psa pontonem. Tymczasowi opiekunowie psa rozpieszczają, serwując mu wykwintne dania. - Na śniadanie szynka i paróweczki, na obiad boczek wędzony, a na kolację gotowana wołowina - podaje menu Buczyński. Cała akcja ratunkowa była równie niesamowita jak jej bohater. Pies został uwięziony na lodzie prawdopodobnie już w piątek, w okolicach Torunia. Pływające na krze zwierzę dzień później jako pierwsi wypatrzyli strażacy w okolicach Grudziądza. Próbowali go wtedy ratować, ale przegrali z Wisłą. Psiak odpłynął w stronę morza. Po drodze widzieli go jeszcze strażacy z Kwidzyna, ale dopiero w poniedziałek w Gdyni udało się go wyłowić. Był 30 km od Wisłoujścia i blisko 200 km od miejsca, z którego wyruszył.
- Początkowo wydawało nam się, że to... foka, bo po drodze mijaliśmy ich sporo. Gdy jednak podpłynęliśmy bliżej, zauważyliśmy łapki i uszy. Byliśmy zszokowani - opowiada Natalia Drgas z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, kierownik rejsu. Załoga ruszyła na ratunek. Najpierw psa próbowano złapać siatką do podbierania ryb, ale przestraszone zwierzę cofało się.
- Było dramatycznie, kilka razy wpadał do lodowatej wody i cudem się wdrapywał na krę, raz niemal wpadł nam pod dziób - relacjonuje Drgas. Walka z żywiołem trwała ok. 30 min. W końcu pontonem na morze wypłynął pan Andrzej, chwycił psa i wciągnął na pokład.
- Kiedy się zbliżyłem, zobaczyłem niesamowicie przerażone oczy, pies ostatkiem sił chwycił linę łapkami, jego sierść już zamarzała - opowiada marynarz. - To cud, że to wszystko wytrzymał - podkreśla.
Baltik od razu trafił pod ciepłe koce i został dokarmiony. Rano odwiedził weterynarza.
- Był wychudzony, ale mimo wszystko w dobrym stanie, nie miał odmrożeń ani ran - mówi Aleksandra Ławniczak, doktor weterynarii. Pacjentowi podałam osłonowo antybiotyk i witaminy przeciwzapalne.
Dziś pupila czeka jeszcze kontrolna wizyta w klinice.
- Zapalenie płuc może się pojawić z pewnym opóźnieniem, ale myślę, że akurat w tym przypadku nie ma takiego zagrożenia i wszystko będzie dobrze - podkreśla dr Ławniczak.

Ewelina Oleksy

www.naszemiasto.pl/pies

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie