2010-03-17: Psie kupy - Niechciane przebiśniegi

Niechciane przebiśniegi

Barbie sprząta psie kupy? Sprząta! Ma pieska Tannera, ma szufelkę, kubełek i małe sztuczne odchody. I z gracją po pupilu zamiata. Laleczka - idolka małych dziewczynek wyznacza więc trendy nie tylko w stroju, zapachach, urządzaniu domostwa, ale kreuje właściwe zachowania. Fakt, iż nawet ikona amerykańskiego rynku zabawkarskiego sprząta po psie, udowadnia nam, że psie g... na trawnikach, ulicach i gdzie popadnie to nie tylko nasz, polski problem.

Przedwiośnie okrutnie odsłoniło estetyczną katastrofę. Śnieg stopniał, mróz, który do tej pory doskonale ekskrementy konserwował, odpuścił. Chodniki stały się polami minowymi. I jak to się mówi - temat zaczął śmierdzieć!

Gdynia mówi dość

Pan Mietek, gdynianin, właściciel psa uznawanego za rasę ostrą, jak nakazują przepisy - prowadza go na smyczy i w kagańcu, by krzywdy nikomu nie zrobił. Z rana gna do lasu, by przypadkiem jego czworonożna pociecha nie wykonała czynności fizjologicznej na chodniku. Niestety, dochodzi do wpadek.

- I wtedy się zaczyna. Wstydzę się jak cholera. Tylko, że za nic nie jestem w stanie po Miśku posprzątać. Za gardło mnie ściska, no nie mogę... - wyznaje szczerze. - Jestem gotów opodatkować się, płacić miastu ile trzeba, byleby tylko za mnie tę robotę wykonało.

Pan Mietek należy, niestety, do 85 procent mieszkańców Gdyni, a dokładniej właścicieli psów, którzy po czworonogach nie sprzątają. Nie i już, choć miasto wystawiło im kilkaset pojemników wypełnionych torebkami na odchody. I to gratis. Wielka akcja "Pies w wielkim mieście" doskonała, jedyna taka w Polsce, swej edukacyjnej roli nie spełniła.

- To może jednak propozycja mieszkańca o przywróceniu opłaty za posiadanie psa nie jest taka głupia. Mielibyście fundusze na zakup specjalnych odkurzaczy - pytam Tomasza Banela, naczelnika wydziału polityki gospodarczej i nieruchomości UM Gdynia.

- Zanim zacznie pani drążyć temat i zadawać kolejne pytania, uprzedzam, mamy już rozwiązanie - mówi nie kryjąc zadowolenia.

- Czyli co, Gdynia będzie sprzątać?

- Nie tylko sprzątać, edukować i karać również. To świeża decyzja, podjęliśmy ją na ostatnim kolegium prezydenckim, bo problem urósł do potężnych rozmiarów. Po pierwsze, już wkrótce w Telewizji Gdańsk będziemy emitować filmiki edukacyjne "Przywitaj wiosnę w czystym mieście". Tytuł mówi chyba sam za siebie. Nie dość, poprosimy spółdzielnie mieszkaniowe, by na swych terenach umieściły pojemniki z torebkami na psie odchody. Miasto będzie je serwisować i dostarczać torebki. Po drugie, zamierzamy przy pomocy funkcjonariuszy Straży Miejskiej karać tych, którzy z przepisami są na bakier. Mandaty mogą się zatem posypać. Po trzecie wreszcie, wyczyścimy ulice. Na pierwszy ogień idzie Świętojańska, co jest chyba zrozumiałe, po niej kolejne ważniejsze arterie miasta.

- Jednorazowo czy na zawsze?

- Na razie jednorazowo, ale już zobligowaliśmy dyrektora Zarządu Dróg i Zieleni do oszacowania kosztów długofalowej operacji. Ma on także przygotować firmy, które na zlecenie gminy sprzątają miasto do zakupu niezbędnego sprzętu.

- A jednak odkurzacze!

Naczelnik bierze oddech - rzecz w tym, że odkurzacz wciągnie tylko suche elementy powstałe po procesie trawiennym u zwierzęcia, mokre zostaną. Testowaliśmy je, więc wiem, co mówię. Ale firmy zapewne sobie z tematem poradzą.

Podatek albo, jak kto woli, opłata za psa nie wchodzą w rachubę. Gdynia postawiła na niej krzyżyk bo ściągalność jest minimalna. To nie jest podatek od nieruchomości, w tym przypadku jest właściciel, jest księga wieczysta, jest dowód własności, zatem windykacja jest możliwa. Od psa można się odciąć, powiedzieć, że to sąsiadki, że się tylko nim opiekuje, bo właściciel wyjechał. I w tym jest pies pogrzebany. Gdańsk na przeszpiegach

Gdańsk również prowadzi szeroko zakrojoną akcję, tyle że pod inną nazwą. Tu zamiast "Psa w wielkim mieście" mamy "Psią toaletę".

- Ze śmierdzącym problemem walczymy już od lat 90. ubiegłego wieku. Efekty są. Może ktoś powie, że jakie to efekty, skoro kupy wciąż są, ale jeszcze niedawno, bo trzy lata temu, kiedy prowadziliśmy akcję "Żółta kartka", człowiek, którego piesek załatwiał się na chodniku, na widok strażnika miejskiego wcale nie rzucał się do sprzątania. Dziś, że sprzątać trzeba, przynajmniej każdy wie, teraz jeszcze trzeba doprowadzić do sytuacji, żeby było mu wstyd - przekonuje Barabara Szczyt, inspektor do spraw rozwoju terenów zielonych w Urzędzie Miejskim w Gdańsku.

Akcja "Żółta kartka" polegała na tym, że strażnicy miejscy właścicielom, których złapali na niesprzątaniu po swoich czworonożnych pupilach, wręczali mandacik w kolorze żółtym. Był on jak kartka na boisku - ostrzegał przed kolejnym potknięciem.

- Strażnicy wtedy nie tylko rozdawali "mandaty", które de facto były instrukcjami, jak zachować się na spacerze z pieskiem. Jeśli spotkali babcię z czworonogiem, demonstrowali własnoręcznie, jak kupkę posprzątać - dodaje Barbara Szczyt.

Czasy, kiedy strażnicy pochylali się nad trawnikami z uśmiechem na ustach i instrukcją w dłoni, gdańszczanie mogą jednak już tylko wspominać z nostalgią. Miasto ustawia kolejne automaty z torebkami na psie odchody, obok kosze w tym samym kolorze. Torebka 50 groszy sztuka. Już nie za darmo jak kiedyś.

- Ja wiem, że to wkurza. Słyszałam komentarze, typu: "Co, tyle mam płacić za torebkę? Niedoczekanie". I bardzo dobrze, niech gdańszczanie o tym mówią, niech widzą, niech rozmawiają. Kupować nie muszą. Automaty są po to, by rzucać się w oczy i przypominać. A torebkę można mieć własną, w kieszeni - tłumaczy urzędniczka, która w sprawę jest mocno zaangażowana. Swego czasu wybrała się nawet na przeszpiegi do pobliskiej Gdyni, by sprawdzić, jak tam sobie radzą ze śmierdzącym problemem i jakie sąsiadów zza miedzy działania przynoszą skutki. Pani Barbara zresztą i na wczasach nie zapomina, żeby sprawdzić, jak inni radzą sobie w tej trudnej kwestii.

- Ideałem dla mnie jest Szwajcaria. Odwiedzałam tam znajomą, która mieszka na wsi - opowiada. - Ona, zanim wyjdzie na spacer, najpierw sprawdza, czy na pewno ma w kieszeniach odpowiednią liczbę torebek na psie odchody. Któregoś dnia się z nią wybrałam, prowadziła mnie polnymi drogami, na których w Polsce nikt nawet by nie pomyślał o sprzątaniu po psie. Jak mówiła, tam takie zachowanie byłoby szczytem niechlujstwa. Wciągnęła do torebki nawet to, co jej pies zostawił na leśnej dróżce. Przyznaję, zapytałam wówczas, czy nie przesadza trochę. Spojrzała na mnie jak na kogoś z innej planety - "No coś ty, a jak ktoś w to wdepnie?". Na koniec jeszcze dodam, że "skarby" zabrała ze sobą do domu i spuściła w toalecie. Żeby trafiły do kanalizacji, a nie na wysypisko.

Straż Miejska w krzakach

W różnych miastach, różne drogi do celu wybierają urzędnicy. W Bydgoszczy poradzili sobie bez edukacyjnych akcji. Choć gdańscy urzędnicy słyszeli jak, to nie bardzo chcą skorzystać z doświadczeń tego dalszego sąsiada. Tam Straż Miejska zaczajała się w krzakach otaczających miejsca, znanych w Bydgoszczy jako ulubione szlaki spacerowe miłośników psów i kiedy dojrzeli pieska załatwiającego się na trawnik, jeszcze zanim ekskrement przestał parować, wyskakiwali i wręczali mandacik. Ale nie żółty, jak niegdyś w Gdańsku, tylko 500 zł. Do czasu, aż złapali starszą panią, która żeby uiścić opłatę, musiała oddać pół emerytury. Poskarżyła się mediom. Zrobił się wielki szum, ale podziałało. Dziś, zanim bydgoszczanin pozwoli psu zafajdać chodnik, dobrze się zastanowi - mówi Michał Piotrowski z biura prasowego Urzędu Miejskiego w Gdańsku, nie chce jednak namawiać kolegów z magistratu, by zastosowali podobne rozwiązanie.

Dalecy od chowania po krzakach i wyskakiwania z okrzykiem "Mamy cię!" są też gdyńscy strażnicy miejscy.

- Chyba pani żartuje - odpowiedział mi Janusz Witek, zastępca komendanta Straży Miejskiej w Gdyni, na pytanie czy nie warto by zastosować bydgoskiego modelu i u nas. - My nie będziemy na nikogo się zasadzać za śmietnikami czy podobnymi zasłonami. Żeby nakryć na gorącym uczynku niezdyscyplinowanego właściciela psa, chować się zresztą nie muszą. I bez tego od początku roku wręczyliśmy 34 mandaty za nieposprzątanie po piesku. Oprócz tego skierowaliśmy dwa wnioski do sądu i udzieliliśmy 40 pouczeń.

- A sprawa nie jest łatwa, bo my z siebie pośmiewiska nie robimy, chowając się po krzakach, ale właściciele psów uciekają się do różnych wybiegów. Piesek załatwia się, strażnik podchodzi do pana, a pan smyczkę do kieszeni i udaje, że w stronę psa nawet nie patrzy. Zmierza, jak gdyby nigdy nic, do swojej klatki w bloku, pies skacze wokół niego, a delikwent tłumaczy, że tego pieska to on nie zna nawet. I nie ma pojęcia, czemu za nim idzie.

Janusz Witek twierdzi, że takie wydarzenia wcale do wybitnych rzadkości nie należą.

Za miedzą też walczą

Żeby wszystko było jasne - do psów nikt pretensji nie ma. Jedzą, trawią, wydalają jak człowiek. W odróżnieniu od niego są jednak pozbawione możliwości abstrakcyjnego myślenia i wyższej inteligencji. Są tylko wierne, przyjacielskie, oddane. Prawda jest też taka, że są człowiekowi potrzebne w takim samym stopniu, jak człowiek im. Ale do meritum. Polska jak długa i szeroka z problemem "minowym przedwiośnia" się zmaga. W takiej stolicy przykładowo jest 100 tys. psów, które codziennie zostawiają po sobie ponad 5,5 tony odchodów. Warszawa gratisowe zestawy do sprzątania po pupilach rozdaje m.in. w kioskach. Efekt? Taki jak wszędzie.

W dalekim Gorzowie postawiono na edukację. W przedszkolach. Brzemię nauki wzięli na siebie strażnicy miejscy, którzy uczą maluchy, jak usuwać psie kupki. Akcje typu - oznaczone pojemniki porozstawiane w parkach, na skwerach, w centrum miasta nie zdały egzaminu. Podobnie jak mandaty. Kupy jak były, tak są.

Stolica pierników, czyli Toruń, postawiła na odkurzacze. Prośby i groźby nic bowiem nie dały. Ponoć tamtejsze MPO chwaliło sobie ten wynalazek, bo wciągał nie tylko "powód" ich zakupu, ale też niedopałki czy suche liście. Podobnym sprzętem oczyszcza się Londyn, Paryż, Pragę i rodzimą Środę Wielkopolską.

Kraków, jak na starą stolicę przystało, też trzyma fason. Poustawiał pojemniki, namawiał ludzi, karał mandatami. Wiadomo, co było, jest nadal. W Olsztynie proszą właścicieli psów, by mieli przy sobie zestaw do sprzątania składający się z torebki i łopatki.

W Tychach postawili ponoć na torebki z masy kukurydzianej, gdyż ulegają całkowitej biodegradacji, wysuszają zawartość i tłumią jej woń. Poznań stawia na psie toalety. Ogrodzone, wysypane piaskiem miejsca sprzątają miejskie służby.

A świat? Ooo, on działa... tak samo. Tylko mandaty ma wyższe. Taki Londyn potrafi nawet przyłożyć kilkadziesiąt funtów.

Steve Taylor, Kanadyjczyk, który Polskę po pierwszej już wizycie pokochał, mówi tak - u nas starają się sprzątać. No, skłamałbym, gdybym powiedział, że psie kupy rzucają się w oczy. W Polsce trochę bardziej, ale nie wierzcie tym, co gadają, że to tylko wasz problem. Ja takich zaprosiłbym np. do mniej uczęszczanych dzielnic Paryża. Jak jest tam trawnik, jest i kupa.

Co nam pozostaje? Starać się, przełamywać, uczyć, zmieniać. Potrafimy w "tym temacie" w toalecie zadbać o siebie, nauczmy się dbać o Miśki, Burki, Azory, Reksy, Asy. Będzie ładniej, a buty dłużej nam wytrzymają.

Renata Moroz, Agata Grzegorczyk - Dziennik Bałtycki
żródło, za zgodą: http://naszemiasto/pies/

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie